poniedziałek, 18 maja 2015

Mały Książę- końcówka

SPEKTAKL: 10/10
REŻYSERIA: 8/10
SCENOGRAFIA: 8/10

Komu polecam?
Osobie, która potrzebuje w życiu czegoś więcej. Od siebie. Od życia. Od spektaklu

Zastanawiałam się dziś ile inscenizacji Małego Księcia widziałam, nie doliczyłam się. Było ich sporo...Wersje musicalowe, baletowe. Z dramatyczną spotkałam się po raz pierwszy, zdecydowanie nie ostatni.

Wchodząc na scenę kameralną nie ma kurtyny- widzimy zapiaszczoną scenę, łóżko szpitalne, kanapę i fortepian. Łóżko nie jest puste. Zajmuje je Starzec. Szukając swojego miejsca wśród rzędów krzeseł na publiczności od razu w oczy wpada las... budzików. Takich zwykłych, nakręcanych, tykających. Znajdowały się one co drugim/trzecim siedzeniem. Miejsce znalezione- na szczęście nie miałam zegarka pod sobą i nie musiałam się stresować, ze zostanę z nim wyciągnięta na scenę .Światła gasną, rozpoczyna się spektakl. 

Bardzo podobało mi się niesztampowe spojrzenie na tekst. Nie było podziału kwestii. Ktoś z książki pousuwał  informacje "zapytał Mały Książę", "stwierdził Lotnik", "zaszlochała Róża" zostawiając jedynie same mądre zdania wkładając je później w usta aktorów. Obsada wielopokoleniowa wskazywała na dorastanie małego księcia na naszych oczach, zamieniając co rusz aktorów na starszych. Jednocześnie ten domysł został obalony w momencie pojawienia się wszystkich męskich aktorów już w pierwszej scenie. 

Fabuła książki była zachowana, ale nie zawsze w tej kolejności jak została wydrukowana. Nie przeszkadzało to zupełnie. Pozwoliło otworzyć oczy i umysł trochę szerzej niż jedynie na zdania w tekście.

Czas na scenie (UWIELBIAM CZAS NA SCENIE <3) był mimo wszystko ułożony etapami życia, jednak nie był w tym kręgu zamknięty. Nie mieliśmy odczynienia jedynie z dzieckiem które dorasta mając po drodze pouczające przygody. Tu było coś więcej. Na scenie są wszyscy. Przez tłum przebiega dziecko żądając narysowania baranka. Chce tego z dziecięcym uporem od starca. Starzec leży w łóżku. Obok niego widzimy kaczkę, co sugeruje, że raczej do sprawnych staruszków nie należy. Dziecko jednak dalej chce baranka, krzyczy, prawie płacze. W końcu otrzymuje pudełko  z barankiem, jest prze szczęśliwe, po czym ciśnie tym pudełkiem w kąt (niczym standardowe dziecko które ma już wszystko).
Kolejny wybija się młodzieniec, który zaczyna zakochiwać się w Róży. I widzimy tu jak się do siebie zbliżają. Pokazują też jednoznacznie konsumpcyjne podejście do miłości- do tego stopnia, że w Róża została nazwana dziwką.

Starzec nie był lubiany. Był ciężarem dla innych. Niedołężny, powolny, już nie taki świeży, nie był atrakcyjny dla reszty towarzystwa, które na siłę z nim siedziało, ale nie udawało im się trzymać nerwów na wodzy. Był jednak wśród nich wyjątek. Dziecko, które widziało w nim dobrego, a przede wszystkim mądrego człowieka. Nie dziwnego, niepełnosprawnego, a potrafiącego rysować wspaniałe baranki i w dodatku zna się na jego hodowli! Mimo, że starzec odpowiada na jego pytania z niecierpliwością i pełnym zdenerwowaniem, jako jedyny podaje odpowiedzi ja jego pytania.
Prawdę powiedziawszy nie bardzo wyróżniał się na scenie Marek Richter. Może to właśnie oznaka dorosłości? Nie są już tak otwarci jak dzieci ani tak przebojowi jak młodzi ludzie? Są sztywni, chcą pokazać się, że są Ą-Ę przez co stają się niezauważalni?
Podróżowanie po planetach wplecione było w historie, nie było nazwane w prost "a teraz odwiedzam planetę taką a taką spotykam tego i tego". Nie było postaci Latarnika, Geografa etc. każdy znajdował w sobie te planety, w zależności od etapów życia bądź położenia w nim.
Starzec był Królem. Lubił dawać rozkazy z łóżka, chciał do końca zostać Panem- z poddanymi, czy bez- nie miało już znaczenia. Jedną z jego poddanych była właśnie Róża. Kobieta jego życia. Kobieta, która na jego rozkaz odeszła od niego. Później przyznał się do tego że pije.

Latarnikiem był młodzieniec. Swoją historię o rozpalaniu i gaszeniu opowiadał siedząc na fortepianie. Swoja nogę trzymał między nogami Reni i ją "rozpalał". Gdy dzień się kończył-kończył. Wszystko wg instrukcji, bo trzeba, bo nie wypada, bo jak inaczej? Oczywiście robił to dla siebie- nie myślał o innych (innej). Miał tego świadomość, nie umiał się jednak z tej rutyny i narzuconego rytmu życia zrezygnować. Był trybikiem, który nie potrafił postawić się przeciw systemowi.

Postać Pijaka pojawiłą się dwukrotnie. Najpierw z Latarnikowego młodzieńca wypłynęło wyznanie, że pije, żeby zapomnieć,że się wstydzi, że pije zaraz po tym jak wykonał swoją pracę wraz z Renią. Następnie do tego samego fragmentu powrócił starzec, który nie był w stanie pogodzić się z odejściem Róży od niego.

Słowa dzieci mają moc. Pewnie dlatego wszystkie mądrości na scenie sprzedaje nam MAŁY książę, bo działa to jakoś na naszą podświadomość. Dzieci są bezpośrednie i bazując właśnie na bezpośredniości dziecko podeszło do Róży i nazwało ją mamą. Róża wpadła w histerię. Zaczęła uderzać się w brzuch próbując pozbyć się dziecka. Płakała na fortepianie. Starzec siedział zasmucony inną opowieścią na wózku. Chłopiec chwycił mikrofon i zaczął śpiewać piosenkę, nazywając wcześniej starca swoim ojcem. Był przeszczęśliwy. 
To był moment niezwykle wzruszający moment. Ile się teraz słyszy, że to faceci karzą kobietom usuwać dzieci mimo, że one tego nie chcą. Chłopiec pierwszą zwrotkę kierował do wzruszonego ojca, drugą zaś do zrozpaczonej matki. Próbował ją przytulić, pocieszyć, przelać trochę ciepła ze swojego serca. Ta go jednak do końca odpychała, mimo jego wszelkich starań. 

Książę dorosły, to typowy bankier. Nic się tak nie liczy, jak kasa, cyferki i fakt posiadania. Nie dostrzega już drobiazgów i gdy młodzieniec opowiada mu, że dla niego jego Róża jest najważniejsza i z resztą jakoś sobie poradzą, ten go wyśmiewa.

Gdy tak Mały Książę biegał krzycząc "narysujesz mi baranka" ciągle miałam w głowie "ulepimy dziś bałwana"?:)

Końcówka... Starzec musi ruszyć przez pustynię, żeby dojść do studni. Róża zakłada mu buty,reszta pomaga przyodziać garnitur. Odchodzą. Zostaje tylko on. Nie jest smutny. Nie jest przestraszony. Można powiedzieć stał się bardziej ludzki a nawet zdziecinniał. Wziął patyk i podszedł do jednego z widzów prosząc z dziecięcym uśmiechem o narysowanie baranka. On posłusznie baranka narysował otwierając przy tym kolejną historię. Starzec był prze szczęśliwy. W ramach podziękowania i na pożegnanie powiedział tak:
"Gwiazdy dla ludzi mają różne znaczenie. Dla tych, którzy podróżują, są drogowskazami. Dla innych są tylko małymi światełkami. Dla uczonych są zagadnieniami. Dla mego Bankiera są złotem. Lecz wszystkie te gwiazdy milczą. Ty będziesz miał takie gwiazdy, jakich nie ma nikt.Gdy popatrzysz nocą w niebo, wszystkie gwiazdy będą się śmiały do ciebie, ponieważ ja będę mieszkał i śmiał się na jednej z nich. Twoje gwiazdy będą się śmiały.A gdy się pocieszysz (zawsze się w końcu pocieszamy), będziesz zadowolony z tego, że mnie znałeś. Będziesz zawsze mym przyjacielem. Będziesz miał ochotę śmiać się ze mną. Będziesz od czasu do czasu otwierał okno - ot, tak sobie, dla przyjemności. Twoich przyjaciół zdziwi to, że śmiejesz się, patrząc na gwiazdy. Wtedy im powiesz: "Gwiazdy zawsze pobudzają mnie do śmiechu". Pomyślą, że zwariowałeś. Zrobiłem ci brzydki figiel. Nie opuszczę cię."

Znika w ciemnym korytarzu.
Cała sala płacze, nawet na oklaski nie było sił. Owacja na stojąco, ale mimo oklasków bardzo milcząca.


Ale żeby nie było za idealnie, jeszcze było coś co mi przeszkadzało. Nie lubię chodzić do teatru MUZYCZNEGO na dramaty. Mimo, że spektakl bardzo mi się podobał, to w muzycznym, chcę muzyki. I tu się wylania kobieca natura- muzyka była, ale nie taka jaką bym chciała. Wyglądało to w przybliżeniu tak, że jest akkcja spektaklu, wstaje aktor, pstryka palcami, włączają się światła na scenie i śpiewa piosenkę łamanym angielskim do podkładu puszczonego z półplaybacku. Wyglądało to trochę, jakby ktoś zapauzował spektakl i zrobił przerwę na reklamę. Nie wyglądało to dobrze i, co najważniejsze, nie było potrzebne. Zatracało się rytm spektaklu, wytracało z wątków. Poza tym mieszkając w Polsce oczekuję jednak piosenek przetłumaczonych, o ile to nie zaburzy sensu spektaklu.
Naprawdę nie pamiętam kiedy tak bardzo płakałam w teatrze. Tak, że nie mogłam się wręcz uspokoić i nawet stojąc w kolejce po płaszcz musiałam w głowie wymyślać śmieszności, byle się uspokoić. Bardzo brakowało mi tego typu sztuk. Chyba jestem zmęczona wszystkimi wesołymi spektaklami o niczym i brakuje mi właśnie tych życiowych. To było dobrze zaplanowanie zakończenie sezonu teatralnego. A zarazem otwarcie- bo tak naprawdę to była najlepsza sztuka którą widziałam w sezonie 14/15. Wychodząc minęłam Dużego Księcia tego teatru. I wiecie co? Pierwszy raz pomyślałam, że uda mu się poprowadzić ten teatr.