SPEKTAKL: 10/10
REŻYSERIA: 8/10
SCENOGRAFIA: 8/10
Komu polecam?
Osobie, która potrzebuje w życiu czegoś więcej. Od siebie. Od życia. Od spektakluZastanawiałam się dziś ile inscenizacji Małego Księcia widziałam, nie doliczyłam się. Było ich sporo...Wersje musicalowe, baletowe. Z dramatyczną spotkałam się po raz pierwszy, zdecydowanie nie ostatni.
Wchodząc
na scenę kameralną nie ma kurtyny- widzimy zapiaszczoną scenę, łóżko
szpitalne, kanapę i fortepian. Łóżko nie jest puste. Zajmuje je Starzec.
Szukając swojego miejsca wśród rzędów krzeseł na publiczności od razu w
oczy wpada las... budzików. Takich zwykłych, nakręcanych, tykających.
Znajdowały się one co drugim/trzecim siedzeniem. Miejsce znalezione- na
szczęście nie miałam zegarka pod sobą i nie musiałam się stresować, ze
zostanę z nim wyciągnięta na scenę .Światła gasną, rozpoczyna się
spektakl.
Bardzo
podobało mi się niesztampowe spojrzenie na tekst. Nie było podziału
kwestii. Ktoś z książki pousuwał informacje "zapytał Mały Książę",
"stwierdził Lotnik", "zaszlochała Róża" zostawiając jedynie same mądre
zdania wkładając je później w usta aktorów. Obsada wielopokoleniowa
wskazywała na dorastanie małego księcia na naszych oczach, zamieniając
co rusz aktorów na starszych. Jednocześnie ten domysł został obalony w
momencie pojawienia się wszystkich męskich aktorów już w pierwszej
scenie.
Fabuła
książki była zachowana, ale nie zawsze w tej kolejności jak została
wydrukowana. Nie przeszkadzało to zupełnie. Pozwoliło otworzyć oczy i
umysł trochę szerzej niż jedynie na zdania w tekście.
Czas
na scenie (UWIELBIAM CZAS NA SCENIE <3) był mimo wszystko ułożony
etapami życia, jednak nie był w tym kręgu zamknięty. Nie mieliśmy
odczynienia jedynie z dzieckiem które dorasta mając po drodze pouczające
przygody. Tu było coś więcej. Na scenie są wszyscy. Przez tłum
przebiega dziecko żądając narysowania baranka. Chce tego z dziecięcym
uporem od starca. Starzec leży w łóżku. Obok niego widzimy kaczkę, co
sugeruje, że raczej do sprawnych staruszków nie należy. Dziecko jednak
dalej chce baranka, krzyczy, prawie płacze. W końcu otrzymuje pudełko z
barankiem, jest prze szczęśliwe, po czym ciśnie tym pudełkiem w kąt
(niczym standardowe dziecko które ma już wszystko).
Kolejny
wybija się młodzieniec, który zaczyna zakochiwać się w Róży. I widzimy
tu jak się do siebie zbliżają. Pokazują też jednoznacznie konsumpcyjne
podejście do miłości- do tego stopnia, że w Róża została nazwana dziwką.
Starzec nie był lubiany. Był ciężarem dla
innych. Niedołężny, powolny, już nie taki świeży, nie był atrakcyjny
dla reszty towarzystwa, które na siłę z nim siedziało, ale nie udawało
im się trzymać nerwów na wodzy. Był jednak wśród nich wyjątek. Dziecko, które
widziało w nim dobrego, a przede wszystkim mądrego człowieka. Nie dziwnego, niepełnosprawnego, a
potrafiącego rysować wspaniałe baranki i w dodatku zna się na
jego hodowli! Mimo, że starzec odpowiada na jego pytania z
niecierpliwością i pełnym zdenerwowaniem, jako jedyny podaje odpowiedzi
ja jego pytania.
Prawdę
powiedziawszy nie bardzo wyróżniał się na scenie Marek Richter. Może to
właśnie oznaka dorosłości? Nie są już tak otwarci jak dzieci ani tak
przebojowi jak młodzi ludzie? Są sztywni, chcą pokazać się, że są Ą-Ę
przez co stają się niezauważalni?
Podróżowanie
po planetach wplecione było w historie, nie było nazwane w prost "a
teraz odwiedzam planetę taką a taką spotykam tego i tego". Nie było
postaci Latarnika, Geografa etc. każdy znajdował w sobie te planety, w
zależności od etapów życia bądź położenia w nim.
Starzec
był Królem. Lubił dawać rozkazy z łóżka, chciał do końca zostać Panem- z
poddanymi, czy bez- nie miało już znaczenia. Jedną z jego poddanych
była właśnie Róża. Kobieta jego życia. Kobieta, która na jego rozkaz
odeszła od niego. Później przyznał się do tego że pije.
Latarnikiem
był młodzieniec. Swoją historię o rozpalaniu i gaszeniu opowiadał
siedząc na fortepianie. Swoja nogę trzymał między nogami Reni i ją
"rozpalał". Gdy dzień się kończył-kończył. Wszystko wg instrukcji, bo
trzeba, bo nie wypada, bo jak inaczej? Oczywiście robił to dla siebie-
nie myślał o innych (innej). Miał tego świadomość, nie umiał się jednak z
tej rutyny i narzuconego rytmu życia zrezygnować. Był trybikiem, który
nie potrafił postawić się przeciw systemowi.
Postać
Pijaka pojawiłą się dwukrotnie. Najpierw z Latarnikowego młodzieńca
wypłynęło wyznanie, że pije, żeby zapomnieć,że się wstydzi, że pije
zaraz po tym jak wykonał swoją pracę wraz z Renią. Następnie do tego
samego fragmentu powrócił starzec, który nie był w stanie pogodzić się z
odejściem Róży od niego.
Słowa dzieci mają moc. Pewnie dlatego wszystkie mądrości na scenie sprzedaje nam MAŁY książę,
bo działa to jakoś na naszą podświadomość. Dzieci są bezpośrednie i
bazując właśnie na bezpośredniości dziecko podeszło do Róży i nazwało ją
mamą. Róża wpadła w histerię. Zaczęła uderzać się w brzuch próbując
pozbyć się dziecka. Płakała na fortepianie. Starzec siedział zasmucony
inną opowieścią na wózku. Chłopiec chwycił mikrofon i zaczął śpiewać
piosenkę, nazywając wcześniej starca swoim ojcem. Był przeszczęśliwy.
To
był moment niezwykle wzruszający moment. Ile się teraz słyszy, że to
faceci karzą kobietom usuwać dzieci mimo, że one tego nie chcą. Chłopiec
pierwszą zwrotkę kierował do wzruszonego ojca, drugą zaś do
zrozpaczonej matki. Próbował ją przytulić, pocieszyć, przelać trochę
ciepła ze swojego serca. Ta go jednak do końca odpychała, mimo jego
wszelkich starań.
Książę
dorosły, to typowy bankier. Nic się tak nie liczy, jak kasa, cyferki i
fakt posiadania. Nie dostrzega już drobiazgów i gdy młodzieniec opowiada
mu, że dla niego jego Róża jest najważniejsza i z resztą jakoś sobie
poradzą, ten go wyśmiewa.
Gdy tak Mały Książę biegał krzycząc "narysujesz mi baranka" ciągle miałam w głowie "ulepimy dziś bałwana"?:)
Końcówka...
Starzec musi ruszyć przez pustynię, żeby dojść do studni. Róża zakłada
mu buty,reszta pomaga przyodziać garnitur. Odchodzą. Zostaje tylko on.
Nie jest smutny. Nie jest przestraszony. Można powiedzieć stał się
bardziej ludzki a nawet zdziecinniał. Wziął patyk i podszedł do jednego z
widzów prosząc z dziecięcym uśmiechem o narysowanie baranka. On
posłusznie baranka narysował otwierając przy tym kolejną historię.
Starzec był prze szczęśliwy. W ramach podziękowania i na pożegnanie
powiedział tak:
"Gwiazdy
dla ludzi mają różne znaczenie. Dla tych, którzy podróżują, są
drogowskazami. Dla innych są tylko małymi światełkami. Dla uczonych są
zagadnieniami. Dla mego Bankiera są złotem. Lecz wszystkie te gwiazdy
milczą. Ty będziesz miał takie gwiazdy, jakich nie ma nikt.Gdy
popatrzysz nocą w niebo, wszystkie gwiazdy będą się śmiały do ciebie,
ponieważ ja będę mieszkał i śmiał się na jednej z nich. Twoje gwiazdy
będą się śmiały.A
gdy się pocieszysz (zawsze się w końcu pocieszamy), będziesz zadowolony
z tego, że mnie znałeś. Będziesz zawsze mym przyjacielem. Będziesz miał
ochotę śmiać się ze mną. Będziesz od czasu do czasu otwierał okno - ot,
tak sobie, dla przyjemności. Twoich przyjaciół zdziwi to, że śmiejesz
się, patrząc na gwiazdy. Wtedy im powiesz: "Gwiazdy zawsze pobudzają
mnie do śmiechu". Pomyślą, że zwariowałeś. Zrobiłem ci brzydki figiel. Nie opuszczę cię."
Znika w ciemnym korytarzu.
Cała sala płacze, nawet na oklaski nie było sił. Owacja na stojąco, ale mimo oklasków bardzo milcząca.
Ale żeby nie było za idealnie, jeszcze było coś co mi przeszkadzało. Nie lubię chodzić do teatru MUZYCZNEGO na dramaty. Mimo, że spektakl bardzo mi się podobał, to w muzycznym, chcę muzyki. I tu się wylania kobieca natura- muzyka była, ale nie taka jaką bym chciała. Wyglądało to w przybliżeniu tak, że jest akkcja spektaklu, wstaje aktor, pstryka palcami, włączają się światła na scenie i śpiewa piosenkę łamanym angielskim do podkładu puszczonego z półplaybacku. Wyglądało to trochę, jakby ktoś zapauzował spektakl i zrobił przerwę na reklamę. Nie wyglądało to dobrze i, co najważniejsze, nie było potrzebne. Zatracało się rytm spektaklu, wytracało z wątków. Poza tym mieszkając w Polsce oczekuję jednak piosenek przetłumaczonych, o ile to nie zaburzy sensu spektaklu.