Dobra.. nie lubię Romy i od początku do spektaklu byłam uprzedzona. Bilet dostałam w prezencie w pakiecie z hotelem, żal nie pojechać więc..pojechałam.
Nie wiem od czego zacząć.. Nowego teatru czy nowego spektaklu.
Wchodząc właściwie zapomniałam, że w ogóle jakiś remont był. Szatnie te same, jedyna zmiana, to wystawka czekoladek Lindt'a którymi można było się częstować. Reszta bez jakichś poważnych zmian (pewnie po prostu odświeżone). Przed spektaklem do toalety się nie dostałam z powodu tradycyjnie panujących kolejek. Udalo mi sie tam przebić dopiero w przerwie. po prawej są 3 zlewy- wyczesane w kosmos. Czyli nie ot, jakiś tam zlew, tylko jakiś fikuśny, żeby i tym się mógł teatr chwalić. Zastanawiało mnie tylko, czemu wstawiają takie drogie zlewy w łazience. Ja rozumiem, że ze smakiem trzeba taką łazienkę zrobić, ale po co tak drogo i nie praktycznie (co mam zrobić z torebką?)..? Zagadka się później rozwiązuje. W przerwie biegiem do niej dotarłam więc czekam w króciutkiej kolejce do kabiny. Kabin jest chyba 8, więc o wiele więcej niż poprzednio. Nie śmierdzi szambem- też na plus. Kabiny są w kolorze czerwonym i trochę wyglądało to jak w burdelu- nie kojarzyło się z pewnością z eleganckim miejscem. Doczekałam się swojej prywatnej kabiny i tu dwa szoki. przede wszystkim zaskoczona byłam, ze jest w niej zlew! była to boczna kabina, więc tylko w niej jest taki luksus, ale to było fajne i wygodne. Szokiem drugim i znacznie mniej przyjemnym było to, że mimo postawienia nowych kabin są ogromne szczeliny i będąc w intymnej sytuacji mogłam patrzeć kolejkowiczom prosto w oczy. Papier toaletowy najtańszy z najtańszych- czepiam się, wiem, tylko ten gówniany papier który się nawet nie kręcił za to kruszył się niemiłosiernie i to na moje czarne rajstopy. I wtedy zrozumiałam po co jest ten zlew- żeby te farfocle można było z rajstop jakoś usunąć. Mydła w piance też nie ma. Wychodząc wpadłam wręcz na reklamowany zlew! <załącznik - mają zdjęcie toalety w necie!> Ooo tak! Roma nawet ma sponsorów zlewu. Idziemy dalej...
Wchodzimy w końcu przez kontrole biletów do głównego foyer- i pierwsze, co rzuca się w oczy to brak sklepiku na wprost. Został on przeniesiony na lewą stronę foyer. Na środku nie ma nic- prócz (w końcu) miejsca dla widzów. Pomiędzy tym właśnie nic a sklepikiem ulokowało się stoisko... Inglota! Tak więc przechodząc przez czekoladki Lindta, zlewy prezentowane przy toalecie i mijając tegoż właśnie Inglota kończymy na paniach stewardessach z napisem LOT wpuszczających na salę.
Jestem szczęśliwa! Już znam wszystkich sponsorów, i gdyby teatr się zawalił mogłabym umierać spokojnie w jego gruzach.
Spektakl.. Od czego tu zacząć... Zacznę pozytywnie- miejsca nie były tak okropne jak mi się wydawało. Był to rząd przed przed ostatni, widoczność była znośna (mimo, że aktorów nie rozpoznawałam czasem). Siedzenia nie trzeszczą! Miejsca na nogi wciąż brak, ale z racji zasiedzenia się, parę wymachów nad głową widza siedzącego przede mną jest wręcz wskazane.
Wyjątkowo nie jestem w stanie opisać każdej sceny, bo jak dla mnie zlewały się one w jedność. Były podobne, bez pomysłu i bez wyróżnienia poszczególnych etapów.
Wyjątkowo nie jestem w stanie opisać każdej sceny, bo jak dla mnie zlewały się one w jedność. Były podobne, bez pomysłu i bez wyróżnienia poszczególnych etapów.
Zacznijmy od tego co się rzuca na pierwszy rzut oka- scenografia. Na scenie stało 6 ogromnych ledowych ekranów- które poza jednym nędznym greckim domkiem były całą scenografią. Nie chcę być źle zrozumiana. Nie chodzi o to, że wymagam bóg wie jakiej scenografii. Ale jak idę do teatru, to chcę się poczuć jak w teatrze. Chcę się domyślać, że "ta drabina to schody do nieba,ata miska nad schodami to księżyc". Byłam za to rażona cały czas światłem i chyba jednak dobrze, ze nie był to pierwszy rząd. Tak czy inaczej- był żyrandol, inteligentne platformy, deszcz w trakcie spektaklu nie mogło zabraknąć "gwiazdy" tego spektaklu.
Wiadomo, że Roma od jakiegoś czasu puszcza reklamy,i za jakiś czas będzie można się spokojnie spóźnić pół godziny, żeby ich uniknąć. Niby miało być zabawnie,niby bez reklamy, ale nie wyszło.
Więc tak. Słyszymy uwerturę. Pojawia się reklama, gdzie najpierw do kasy LOTU podbiegają aktorzy ROMY i kupują bilet na LOT. Wsiadają do samolotu LOTuoznaczonego logie spektaklu. Kto jest kapitanem? Oczywiście Kępczyński! Można było też wypatrzeć tłumacza, dyrygenta i choreografa. Pewnie jeszcze ktoś by się tam znalazł, ale trochę pozmieniały się tam twarze więc więcej nie wyłapałam. Następnie mamy ujęcie, gdzie po locie LOTem aktorzy biegną weseli na scenę. Publiczność jest wstępnie rozgrzana i gotowa do dobrej zabawy i...
Więc tak. Słyszymy uwerturę. Pojawia się reklama, gdzie najpierw do kasy LOTU podbiegają aktorzy ROMY i kupują bilet na LOT. Wsiadają do samolotu LOTuoznaczonego logie spektaklu. Kto jest kapitanem? Oczywiście Kępczyński! Można było też wypatrzeć tłumacza, dyrygenta i choreografa. Pewnie jeszcze ktoś by się tam znalazł, ale trochę pozmieniały się tam twarze więc więcej nie wyłapałam. Następnie mamy ujęcie, gdzie po locie LOTem aktorzy biegną weseli na scenę. Publiczność jest wstępnie rozgrzana i gotowa do dobrej zabawy i...
- Marzenie mam (Prologue/I Have a Dream) - piosenka ładna i ponoć jedna z najtrudniejszych piosenek ABBY. Tylko ten spokój i cisza morza śródziemnego ogromnie się zderzyly z nadmiarem energii i ADHD prezentowanym przed rozpoczęciem i sami sobie tym zaszkodzili. Ja miałam ogromną trudność, by wejść w ten spektakl. Poza tym spokoju mi nie dawało to, że na scenie prawdopodobnie nie stała aktorka, która miała grać Sophie. I tu przeszkodą był ten przedprzedostatni rząd bo dopiero po jakimś czasie miałam pewność, że obsada uległa zmianie i grała ją Paulina Łaba (Józia z chłopów).
- Honey, Honey - Tu poznajemy druhny- przyjaciółki Sophie. Dwie stare przyjaciółki. I nie chodzi tu o wiek aktorek tylko one poprostu wyglądały jak stare ciotki, zero młodości witalności i seksapealu. Była tylko bardzo wymyszona radość na widok przyszłej panny młodej. Czułam, że jest bardzo źle... Przede wszystkim strasznie mnie denerwowało, że "honey. honey" nie zostało przetlumaczone. Ok- nie zawsze można znaleźć odpowiednie tłumaczenie, jednak trochę wysiłku i chyba da się coś wymyślić.Dodatkowo aktorka cały czas śpiewała "hany hany" tak bardzo twardo, że aż marzyłam,żeby skończyła śpiewać, lub, żeby zmienili tłumaczenie. Zastanawiałam się też, jak przetłumaczą "dot, dot, dot", przetłumaczone było na "ten tego". Było to bardziej dosłowne niż trzykropek, już nie mówiąc o "dawcy nasienia" który dwa razy został wspomniany w tym utworze. Ale ludziom się podobało.
- Kasa, kasa, kasa (Money, Money, Money)- na scenie pojawia się Donna i jak się później okazuje jako jedyna osoba która zgadza się z wyświetlaną obsadą. Powiem tak. Anna Sroka uwiodła mnie swoją interpretacją piosenek Młynarskiego i bylam przeszczęśliwa, gdy okazało się, że będzie w mojej obsadzie. Pięknie zaśpiewane doły, wyciągnięte góry plus jakaśtam dynamika na scenie (któej mimo 22 osób na scenie w scenach zbiorwych ciągle brakowało). Byłam nią zachwycona!
- Dzięki za muzykę (Thank You for the Music) - poznajemy ojców. Nie ma Rozmusa- a miał być. Nie ma Bzdawki- a miał być. Jedno się nie zmieniło. Mój największy teatralny koszmar pojawił się na scenie- oto on! Dariusz Kordek! Czy tylko ja mam ciary na ciele jak wymawiam to nazwisko?!
- Mamma Mia- bez komentarza "eh Ty, znowu tracę głowę". JAK MOŻNA TO TAK PRZETŁUMACZYĆ!!!!
- Chiquitita - nie wiele pamiętam ze spektaklu londyńskiego- niestety też nie pospisywałam nic więc nie mam do czego się odnieść. Pamiętam jednak, ze na tej piosence płakałam ze śmiechu. Przyjaciółki były przegenialne, zabawne. Okazało się, że śmieszne sceny ciężko zrobić i to była totalna klapa. Nawet szkoda słów, zeby to opisać..
- Dancing Queen- nie było czego zbierać...Czy jest bardziej wciągająca i pociągająca za sobą tłumy piosenka? Okazało się, ze jednak jest- bo ta z pewnością nie była. Śpiewana przez Dynamitki, które miały udawać, że sa stare i nie potrafią śpiewać i się ruszać. Wyglądało to torochę jak akademia w domu starców i ja tam nic zabawnego nie słyszałam.
- Mnie całą miłość daj (Lay All Your Love on Me)- było coś takiego w ogóle???
- Super-Trouper (Super Trouper)
- Daj mi, daj mi, daj mi! (Gimme! Gimme! Gimme! (A Man After Midnight))
- Jaka to gra (The Name of the Game) - tego też nie kojarzę...
- Voulez-Vous
- Entr'acte
- To atak jest (Under Attack) - Na scenę wchodzi Donna i.. coś jest nie tak. Jaśniejsze włosy? Inna fryzura? Czekam aż się odezwie, ponieważ wizualnie moje miejsce nie pozwoliło dostrzec jej rysów twarzy i.. zmieniona obsada! Strasznie mnie zżera ciekawość co to się stało, ze do tego doszło. Na scenie "tamta" Donna radziła sobie najlepiej z całego zespołu. Momentalnie rozwiały się moje wątpliwości, jak ewentualnie Alicja Piotrowska poradziłaby sobie w tej roli, ponieważ nowa Donna (Anna Sztejner) jest bardzo zbliżona do niej. Ostre rysy twarzy, trochę nosowy głos i ta oschłość wobec wszystkich...Już wiem,że jedyna i słuszna Donna własnie zeszła ze sceny, a spektakl toczy sie na dno.
- Jedno z nas (One of Us)
- S.O.S
- Czy mamusia wie? (Does Your Mother Know)
- Ja to wiem, ty to znasz (Knowing Me, Knowing You)
- Nasze lato (Our Last Summer)
- Tak mi się wymyka (Slipping Through My Fingers) Powiedzmy sobie szczerze- w spektaklu/filmie jest to chyba najpiękniejsza i najbardziej wzruszająca piosenka. Tu zupełnie bez pomysłu. Może jestem niesprawiedliwa, ale po zmianie Donny na Annę Sztejner ta piosenka nie mogła się udać. Kiedy ona siedziała na tak smutno patrzyła na jasno oświetloną córkę w białej koszulce/sukni- miałam tylko jedno łączone skojarzenie. Fragment z nędzników gdy własnie ta aktorka śpiewa "czy kto widział jak się ścieli trup" połączonego z wizją Fantine tuż przed jej śmiercią. Na litość Boską! Przecież wiadomo, że bialym światłem oświetla się trupy!!!!! I o ile samo skojarzenie z aktorką/ starą postacią jest moje i załóżmy, że to już takie moje zboczenie, to choć podstawy "reżyserii świateł w weekend" mogłyby być przestudiowane.
- Zwycięzca bierze bank (ja nie mogę... kto tłumaczył!) (The Winner Takes It All). Pamiętam moment, kiedy to Maciej Korwin powiedział, że Gdynia dostanie Mamma Mię. Bardzo się wtedy ucieszyłam, ze usłyszę tę właśnie piosenkę ponownie w Gdyńskim tłumaczeniu i wykonaniu. Gdynia praw autorskich (na szczęście chyba) nie otrzymała i piosenka na którą tak czekałam okazała się największym rozczarowaniem
- Zaryzykuj mnie (Take a Chance on Me)
- O tak, o tak, o tak (I Do, I Do, I Do, I Do, I Do)- ślub jak ślub. Ale Wojciech Socha chyba będzie już do końca swojego życia obsadzany w roli kapłanów. Czekałam aż zacznie śpiewać "wejdź mój gościu boś strudzony"
- Marzenie mam repryza(I Have a Dream)- po pierwsze dawno nie cieszyłam się słysząc jakikolwiek utwór. Oznaczał on tak wiele- nareszcie koniec! Sophie stała na tle zachodzącego słońca i morza. Odchodziła wraz ze Sky'em hen hen daleko. A ja miałam w głowie jedno jedyne skojarzenie- Miss Saigon kiedy to Kasia Łaska odchodziła w ramionach wójka Sama. Odpłyneli łódką i "narki barki" KONIEC! Chociaż nie!!! To aurat mnie rozśmieszyło. Kiedy odpływają łódką miałąm drugie skojarzenie- ze zaraz usłyszę chór snielski śpiewający "to onn to upiór tej opery".
Koniec ostateczny. Oklaski, owacja na stojąco. Bardzo dobrze- nie rzucaliśmy się w oczy nie oddając ani jednego oklaska i wymykając się w stronę wyjścia. Całe szczęście- były później śpiewane 3 piosenki na bis, których udało nam się uniknąć.
Brak dynamiki akcji. Fabuły się nie czepiam, bo umówmy się i w filmie nie była ona porywająca, i tylko Meryll to ładnie trzymała. Niestety nie ma ona polskich korzeni i może stąd ta klapa. Moze nie wszstko da się pokazać na scenie? Może to syndrom "skrzypka na dachu"- znasz film tak dobrze, ze każda zmiana i inny gest kują prosto w serce? Nie wiem.
Do samego teatru warto dodać, ze na sali coś się zmieniło z akustyką (może nowy sprzęt zakupiony?). Może to też kwestia miejsc, chociaż wątpię, bo parę razy zdarzyło mi się dalej siedzieć i nie narzekałam akurat na dźwięk. Tutaj brzmiało wszystko o wiele za głośno ale przede wszystkim miałam wrażenie, ze to playback, a w najlepszej opcji pół. Orkiestron niby był, ale brzmiało to jeszcze gorzej niż okrojeni Nędznicy. To, że śpiewają na żywo wiedziałam. Ale tak naprawdę do pokazania dyrygenta nie miałam pewności, czy to na pewno nie jest puszczone z płyty. Serio, było tragicznie. Cokolwiek oni tam zrobili, powinni to zmienić.
Nie pierwszy raz z tym spektaklem spotkałam się na scenie i mimo, że Londyńska wersja totalnie nie przypadła mi do gustu to Romie udało się zdecydowanie wystawić o wiele bardziej badziewną i tandetną wersję.
Z wielkim niedowierzeniem wspominałam czasy jechania do tego samego teatru na dwa Nędznikowe spektakle pod rząd. Teatr ten sam. Obsada zbliżona. Ale coś jest nie tak...
Wkurza mnie, ze widowni wystarczy, że leci znany utwór i już im się zaczyna podobać. Ja wiem, ze najbardziej lubimy to co znamy. Ale płacąc 120 zł za miejsce przedprzedostatnie oczekuję czegoś więcej.Prezentacji piosenek w taki sposób, że szczęka mi opadnie albo polecą łzy śmiechu. Ale na innych wrażenie robiło.
witam
OdpowiedzUsuńszczerze.... krótko i na temat, jestem wstrząśnięta nie zmieszana, nie wiem nad czym widzowie sie zachwycają. nie podobało mi się. spektakl "zorro" w teatrze komedia to było mistrzostwo świata, mama mia nie porwało mnie w żadnym momencie. a pan Kordek....chyba nie czuje się aktorem....jestem rozczarowana
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń