poniedziałek, 20 października 2014

Klub hipochondryków- Teatr Syrena

SPEKTAKL: 10/10
REŻYSERIA: 10/10
SCENOGRAFIA: 10/10

Komu polecam?
Każdemu, nie zależnie od wieku i rodzaju poczucia humoru. Zawsze jak nie będzie śmieszyć, można popatrzeć na sławnych aktorów :)

Tym razem spektakl gościnny. Nie często jestem gościem takich spektakli, więc musi być to wyjątkowy tytuł dla którego zdecyduję się pójść. Tu nie było żadnego wahania, gdyż spektakl widziałam i uśmiałam się do łez. Widziałam jednak w teatrze macierzystym, w Warszawie. Z doświadczenia wiem, że niestety takie spektakle tracą wiele pod każdym kątem, bo nijak tu się maja rady reżyserskie "tu zrobisz 5 kroków" gdy nasza scena jest w porównaniu z innymi przeogromna. Trzeba robić kroki przeogromne i tak samo grać ciałem. Bez przerysowania, na takiej scenie się zanika. O dziwo okazało się, ze scenografia prawie idealnie pasuje do wielkości naszej sceny (trzeba było użyć małych czarnych kotar, ale nie były jakichś szalonych wielkości) co właściwie pomogło zdecydowanie aktorom grać w wyuczony sposób. Spektakl jest już grany ponad 10 lat, więc myślę, że można tu mówić o lekkiej rutynie. 

W pierwszym akcie widzimy trzech głównych bohaterów: Leo (Zamachowski), Toma (Polk) i Kena (Malajkat)- to ostatnie imię tylko mi się z jednym Kenem kojarzyło.  można nazwać tak bohatera spektaklu, który niczym TEGO nie przypomina?!

Akcja dzieje się w 40 urodziny Leo (co tu dużo kryć, geja). Ken już ma ten dzień za sobą i wie co ten wiek oznacza, więc właściwie nie rozstaje się z atlasem chorób stwierdzając u siebie najcięższe przypadki. Tom, młodszy brat Leo, tak jak jego młodszość na to wskazuje 40 urodzin nie miał jeszcze, więc tryska energią a w pudełeczku z lekami, które posiada każdy z panów, posiada porządny zapas prezerwatyw. 

Po krótce akcja przebiega w ten sposób, że Tom odbiera z pralni garnitury, które miały być wyczyszczone na ten wielki dzień. Przynosząc je, okazuje się, że jeden garnitur nie należy do Leo, a jemu za to brakuje ulubionego BŁAWATKOWEGO koloru. <chyba nie jestem gejem, bo ni cholery nie wiem jaki to bławatkowy- Zamach tłumaczyl że błękitno groszkowy>. W poszukiwaniu paragonu z pralni panowie wyciągają jakiś wyprany kwit z nie-ich gajerka i wyrzucają do kosza. Dzwonią do pralni, żądając zamiany ubrań. Po dyskusji, czy papier ma być wieszany w stronę ściany czy odwrotnie, Tom stwierdza, że jednak źle się czuje I musi zmierzyć temperaturę. Ken wyjawia, że stłukł rano termometr. I tu przecudowny Zamachowski, który rozmawia z kuleczkami rtęci i je delikatnie zbiera, zapraszając serdecznie do przejścia z tego złego dywanu na przecudowną szufeleczkę.* Miliony różnych śmiesznych scen, po których wpada kobieta (jak się później okazuje żona Kena. Była żona, uściślając). Zastaje go w nietypowej pozycji dla jego orientacji (dla orientacji Leo pozycja bardzo na miejscu). Mdleje. Koniec części pierwszej.

Drugą część rozpoczyna cucenie Pam. Przegenialny Malajkat który uderzał ją nie uderzajac, ale nie używał również drugiej ręki do wydania dźwięku plaskania o twarz. Pam się budzi i zaczyna do niej dochodzić, że jej były mąż jest w związku a właściwie w trójkącie. Tom od razu się miga od tego i zbiegiem okoliczności Pam bierze go z Księdza. I właściwie do końca spektaklu gania go, sałuje w szalik, czy jak siędzie to klęka, zeby się wyspowiadać. Fascynują go również jego podopieczne któe wydzwaniaja, pytając się kiedy do nich przyjedzie na "spowiedź". I w tym momencie wchodzi Pan z pralni, który panem z pralni nie jest ponieważ ma broń. Grozi mężczyznom, że mszą mu oddać jego garnitur ponieważ cośtam ważnego ma. Okazuje się ze w garniturze nic nie ma więc coraz bardziej rozwścieczony wymierza do mężczyzn. Udaje się Pam go pokonać wiedzą, czyli przepaśną encyklopedią. I nie zabiła ona ze strachu. Była wściekła, gdy okazało się, ze to jej partner, który uciekł ze wszystkimi pieniędzmi. Ken gdy dowiedzial się, że nie dostanie nic z mieszkania którym miał się dzielić z żoną popadł w rozpacz.
"wiecie Yle było warte?"- zapytał Ken
"Yle" odpowiedzieli równym głosem koledzy Kena po czym wszyscy staneli jak wryci i parsknęli śmiechem. Malajkat caly czerwony stal nieruchomo. Polk miał o tyle fajną rolę, że i tak chodził i się chichrał więc teraz robił to naprawdę szczerze. Za to Zamachowski nie udawał, że tak miało być i jak zobaczył, ze Malajkat po raz 3 podejmuje próbę powiedzenie "że mieszkanie było warte majątek" stanął i pokazał znak czasu, tak jak na boisku. Czy musze mówić jak bardzo to uwielbiam?:D
Dalej wpadł na imprezkę Ben, były partner Leo. Leo jest w kuchni, Ben łamie nogę, więc ratuje go nasz gangster który w między czasie okazuje się być lekarzem plastykiem który robił operację właśnie Benowi. Okazuje się, ze pieniędzy potrzebował na sprawy przeciwko nie udanym operacjom. Malajkat zaczyna się pakować,ponieważ wraz z pojawieniem sie Bena nie ma już dla niego miejsca. Bierze ze sobą narty, które są dokładnie wzrostu Zamachowskiego. I cały czas chodził za nim, ku uciesze kolegów ipokazywał im, że ten koniuszek co się zawija na końcu nart, jestidealnie wpasowany w jego głowę. Zamachnie widział(lub dobrze udawał), że coś się za nim dzieje, ale Malajkat z Benem wpadli w taką głupawkę, że ben musiał zasłonić się bluzą którą miał, a Malajkat stanąć tyłem do publiczności, próbując powstrzymać konwulsje. Gangster znika w kuchni, za to pojawia się kolejna bohaterka. Przychodzi dziewczyna, która jak się okazuje ma dziecko z Tomem/Księdzem. Jak jest Marta Walesiak na scenie wszystko wokół ginie. Nie ważna akcja... No dobra. Oczywiście okazuje sie, że jest córką tego gangstero/chirurga.

Później już mamy tylko epilog a w nim 40 urodziny Toma, który wraz z tym dniem zdziadział i choruje na wiele groźnych chorób. Leo zaś dostaje prezent o którym marzył. Oczywiście w między czasie zapomina o czym marzył (skąd ja to znam...;))ale docenia działania przyjaciela i przyjmuje od niego prezent- występy estradowe. Na koniec mężczyźni wykonują piosenkę o 40tce. Ot taka,ani porywająca ani zła.


* Widząc spektakl po raz pierwszy była tutaj piękna dyskusja o rtęci. Nie zacytuję, bo nie ma takiej możliwości, jednak to była scena na którą czekałam. I się nie doczekałam. Właściwie byłam pewna, że grają jakąś marną wersję skróconą, o najlepszy moment w spektaklu. To dziś jak słyszę słowo "rtęć" uśmiecham się, bo widzę tę scenę. Ale już jej nigdy nie zobaczę:(

**Był jeszcze moment (niestety nie pamiętam gdzie, gdy Zamachowski grając geja grał, że gra, że nie jest gejem. Wyszło mu to przecudownie! Uwielbiam go na scenie!

Przy zmianach scen było użyte nasze nagłośnienie z naszą burzą. Mamy bardzo dobra nagłośnienie, które powodowało równe podskoczenie wszystkich z foteli. Niestety po takim hałasie ciężko było z powrotem wsłuchać się co mówią aktorzy, ponieważ nasze bębenki musiały się na nowo przestawić właściwie na szept patrząc na tę amplitudę (jupijajoł! Całe życie czekałam, aż mi się fizyka do czegoś w życiu przyda! Już wiem czemu wielcy mówcy kończyli nauki ścisłe!!!)

Zdecydowanie spektakl mi się podobał i polecam go na którejkolwiek ze scen.Mamy do czynienia z wielkimi aktorami, którzy nie dają nam odczuć, że grają w nie swoich warunkach. Wpadki się zdarzają mimo upływu lat, a to tylko dowód na to, że spektakl żyje. I ma się dobrze. 140 złotych które wydałam- nie poszły na marne!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz