wtorek, 6 września 2016

MIŁOŚĆ W SAYBROOK, Teatr 6. piętro, Eugeniusz Korin


SPEKTAKL: 9/10
REŻYSERIA: 9/10

Komu polecam?
WIesz jakie orzeszki podaje się do relacji z golfa? Nawet, jeśli tak, warto zweryfikować tę wiedzę. Sztuka nie zmieni Twojego życia, ale na chwilę pozwoli o nim zapomnieć.



Teatr 6. Piętro był pierwszym teatrem, który miałam okazję odwiedzić. Po biegu z przeszkodami oraz szybkim zameldowaniu się w hotelu udało mi się dotrzeć do kas. Jak wiadomo, w teatralny weekend każdy grosz się liczy, więc  nie było mowy o zakupie biletu normalną drogą. A z wejściówkami bywa różnie- raz są, raz kolejka stoi godzinami pod kasą, więc nie wiem co mnie pod nią spotka. 
W pociągu miałam jeszcze jedną obawę- wejściówki będą, ale czy uda mi się szybko odnaleźć teatr? Pojęcie "Pałac Kultury" w przypadku jakiego teatru test niezwykle szerokim zagadnieniem- i nie bardzo uśmiechało mi się latanie wokół budynku, bo szanse na otrzymanie wejściówki mogły spaść do zera. Podchodzę pod PKiN i... widzę wieeeelkie szyldy, że to tu! 
Wspaniale, bez większych poszukiwań weszłam do kasy a w niej bez (na szczęście) problemu otrzymałam upragnioną wejściówkę- i to nie byle jaką. Warto pochylić się nad formą- bileciki są pakowane w tekturową kopertkę, dzięki czemu się nie pogniotą ale i pięknie wyglądają! Jednak ową radość sprawił fakt, że wejściówki są na miejscach numerowanych- i to w pierwszym rzędzie! Nie zależnie wiec od tego jaką widoczność to miejsce będzie reprezentować- byłam bardzo rada. 
Pierwszy raz się również spotkałam z sytuacją, gdzie wejściówki można kupić już godzinę przed. To ma same zalety! Nie dość, że miałam możliwość kupienia czegoś do przegryzienia po podróży, nie musząc prosić osób w kolejce, żeby przypilnowały mi miejsca, to ma dodatkowy atut- jeśli przyjdę i okaże się, że wejściówek brak: zdążę dobiec do innego teatru!

Do spektaklu miałam jeszcze niecałą godzinkę, więc usiadłam sobie na ławce przed budynkiem, jadłam jabłko i obserwowałam pobliską Warszawską potańcówkę prowadzoną przez DJ Wika- kobieta parę razy starsza ode mnie, a obecne przeboje zna lepiej niż ja!

Na mnie już pora, lecę na spektakl! Wchodzę ponownie do budynku i dopada mnie lekka konsternacja- gdzie iść. Bo o ile kasy/toalety/inne były oznaczone, to jednak wejście na salę nie bardzo. Oczywiście, że nazwa teatru sugeruje, że należy udać się do windy, nie mniej jednak nie każdy wie, gdzie ona jest, więc skoro już jakieś tam oznaczenia są, kierunek sali byłby wskazany. 
Foyer wygląda wprost bajecznie! Nie wiem co sprawiło, ale bardzo mnie urzekło. Co ważne, jest ogromna ilość stolików oraz siedzeń, co sprawia, że komfort oczekiwania na spektakl wzrasta do maksimum. Do tego piękne, kolorowe pufy- cudo! 
Wchodzę na salę, aby zobaczyć zarówno salę jak wygląda moje siedzenie- wszak to najtańszy pierwszy rząd, coś musi być z nim nie tak...Miejsce jak dla mnie wspaniałe! Wiem, dlaczego było w sprzedaży"tańszej" jednak to właśnie te miejsca lubię najbardziej, więc  siadam i przygotowuję się do zadzierania brody do góry i podziwiania. (Jak się później okazało mogłam filowac pod kiecki, sprawdzić marki butów oraz zobaczyć kto miał operację wyrostka robaczkowego). Jedyne co mnie martwi, że strasznie jest w tym moim rzędzie zimno. Pewnie scena wymaga takiego nawiewu dla aktorów, nie mniej jednaj, żałuję, że nie mam na sobie czegoś cieplejszego. Moje nogi właściwie opierały się nie o scenę a o materiał,którym podscenie było okryte. Niesamowicie musiałam walczyć ze sobą, aby tam nie zajrzeć.
Zaczynamy!
<Rozbłyskają reflektory, a ja czuję... ciepło. Jest mi dobrze>

Spektakl rozpoczyna Andrzej Poniedzielski, którego mam okazję zobaczyć po raz pierwszy na scenie w roli kogoś innego, niż siebie. Chociaż... w swoich wypowiedziach zawarł fragmenty swoich tekstów, więc trochę sobą pozostał. 
Na scenie pojawiają się co róż kolejni aktorzy. M.in. Wiktor Zborowski, którego od lat na scenie nie widziałam. Tu Liszowska, tam Bohosiewicz. I nagle, w drzwiach staje... Jamie Oliver we własnej osobie. Noł łej, mówi poprawną polszczyzną, z resztą, on jest kucharzem, nie aktorem! Zawsze w takich chwilach żałuję, że nie przeczytałam jednak programu. Tak więc wchodzi Jamie Olivier z przecudownym zacieszem na ustach, który towarzyszy mu prawie do końca. Jest on moim numerem jeden jeśli chodzi o bohaterów! Jego oczy, szukające jednak gdzieś intelektu i większego zrozumienia całej zagmatwanej sytuacji i szczery zaciesz na twarzy przy każdej sytuacji był niesamowity. Jarał się każdym wydarzeniem- a kiedy został odnaleziony pamiętnik Normana, słuchał go z takim zapałem, jak najlepszego scenariusza filmu dla dorosłych. Scenografia, początkowo biedna zostaje całkowicie odsłonięta a naszym oczom ukazuje się piękny (plastikowy) ogród. 

Oczywiście na samym spotkaniu wszystkich postaci spektakl się nie kończy. Naszego Poniedzielskiego spotykamy, w trakcie pisania sztuki. Pisanie, to za wiele powiedziane, generalnie coś napisze i wyrzuca kartki- taki urok pisania na maszynie. Później pojawiają się wcześniej wspomniane postaci, które z nudów dość mocno komplikują sobie życie. Coś, co uwielbiam, to nawiązanie do faktycznego miejsca gdzie się znajdowaliśmy. Np. w obliczu zagrożenia jedna z par stwierdziła, że ma bilety na "Mamma Mia" i muszą iść. No ja to bym już wolała umrzeć, ale co kto lubi. Wspaniałą sceną było odtworzenie dotychczasowej akcji na szybszych obrotach- ta ich dykcja!!! Mamy nagłe odwrócenie nastrojów naszych bohaterów, i ci, co emanowali smutkiem są teraz wręcz w euforii, jednak czarne chmury zawisły nad parą, której spór początkowo nie dotyczył. Następuje przepiękna scena, która w mojej pamięci zostanie na bardzo długo- Jamie Olivier nagle gaśnie. Nie ma już tych obłąkanych oczu. Nie ma uśmiechu na twarzy. Jest za to smutek i przerażenie. Staje się nieszczęśliwym bohaterem niezauważanym przez (prawie) nikogo.Przepiękny, choć smutny widok. 

Nie zapominajmy również o songach śpiewanych przez Joannę Liszowską- wspaniale napisana postać, która piosenkę znajdzie na każdy temat! Bardzo mi się podobał moment, kiedy wszyscy dołączyli się na koniec do śpiewania. Wiktor Zborowski ze swoim tembrem głosu mikroportu nie potrzebował.

Czasem niestety faktycznie odczuwałam gorszość mojego miejsca- nie które sceny (szczególnie te rozmowy przy stole) były dla mnie jedynie wersją audio. Ale... Czy to ma jakieś znaczenie? Dla mnie nie- jestem w teatrze w Warszawie, i to mnie cieszyło najbardziej. Poza tym warto poznać aktora z każdej strony. Będę iść ulicą, spojrzę na plecy- i już wiem,to Marcin Perchuć.






5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwszy raz słyszę o tym spektaklu, ale będę musiała chyba bardziej się zagłębić o co w nim chodzi. Chociaż muszę się pochwalić, że w ostatnim czasie byłam w teatrze https://teatrszekspirowski.pl/ i jestem zachwycona tym miejscem. Jest to zdecydowanie najładniejsze miejsce w Gdańsku nie dość, że w środku to również na zewnątrz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli w Warszawie to do https://teatrkomedia.pl/ zdecydowanie warto się wybrać. Tam zawsze czeka na was ciekawe przedstawienie. Sama bardzo lubię do teatru chodzić i z chęcią chodziłabym częściej. Jednak wiadomo, nie zawsze ma się czas. Ale chociaż od czasu do czasu, jak najbardziej warto.

    OdpowiedzUsuń
  4. Do teatru, na koncert czy inne wydarzenia warto chodzić. Zależy co kto lubi.

    OdpowiedzUsuń