niedziela, 11 grudnia 2016

Notre Dame de Paris-SPEKTAKL-Teatr Muzyczny Gdynia (27/09/2016 o-teatr.pl)

Tam gdzie jest cudów blask!


Notre Dame de Paris… Który teatr nie chciałby tego wystawić? Prawdę powiedziawszy nie sądziłam, że po aferze z „nadużyciem” praw licencji będzie nam jeszcze dane zobaczyć ten spektakl gdziekolwiek na Polskiej scenie i to w formie regularnie granego spektaklu. Oglądając sam spektakl, ale również wszelkie materiały promocyjne wiemy jedno- warunkiem koniecznym do jego wystawienia było zakupienie pełnej licencji. Tak więc mamy identyczną choreografię, scenografię prosto z Paryża, stroje zbliżone do pierwowzorów a naszą obsadę wybierali twórcy całego widowiska.Castingi było ponoć długie i męczące, terminy ulegały zmianom, a francuscy twórcy mieli problem z wybraniem tych „naj”. Czy one były faktycznie konieczne- niestety mam wątpliwości.

Fakt, że z odtwarzaniem spektakli „identiko” mamy nie wiele wspólnego, nie ułatwiał pracy nad spektaklem. Może nie wszyscy wiedzą, ale szczycąca się prawami „non replica prodakszyn” ROMA, nie jest jedynym teatrem, który takie właśnie prawa do swojego spektaklu otrzymuje. Przeważnie teatr jest zobligowany do tworzenia całego spektaklu na nowo trzymając go w pewnych ramach. Więc być może z tego powodu też ciężko oglądało się przedstawienie, które było… marną kopią oryginału.Języka francuskiego nie znam w ogóle. Wiem jedynie, w jak śpiewne fragmenty układał się w songach ze spektaklu i jak wiele emocji nimi potrafił przenieść. Niestety, usłyszenie tej wersji przetłumaczonej trochę to wszystko burzy. I oczywiście wiem jak funkcjonuje teatr, mam świadomość, że po francusku śpiewać nie będą. Ale: tu brzmiało trochę jak marny dubbing. Widzimy obraz ten sam, te same stroje, ta sama choreografia- z daleka nawet aktorzy podobni. I nagle słyszymy inny dźwięk, niż zwykle. Tak więc to, co zwykle rozpraszało tego typu dyskomfort przy usłyszeniu polskiej wersji spektaklu, musiało zostać w nienaruszonym stanie- a to, było dla mnie początkowo ogromną przeszkodą.

Zastanawia mnie czasem, jak wygląda proces tłumaczenia spektaklu i co autor miał na myśli pisząc „oczy piękne jak granatu dno”? Czasem poziom poezji w nim mnie przerasta. Tak czy inaczej z każdym spektaklem jest już lepiej- zapominam o poprzednich znanych mi wersjach i już na naszym się nie muszę tak skupiać, co pozwala bardziej się cieszyć sztuką.

Widać, jak wiele fotomontaż francuskiej wersji zapełniał pustek na scenie, ponieważ było sporo momentów, kiedy była ona zwyczajnie opuszczona. Stoi aktor przy lewej kieszeni, drugi przy prawej- a po środku wyświetlona rozeta. I całą piosenkę stoją. Serio?! Wypuściliśmy coś takiego na scenę? Już spektakl Józefowicza był bardziej przemyślany.

Szkoda, że spektakl był wykupiony z pełnymi licencjami, co pewnie było warunkiem koniecznym, aby w ogóle móc wystawić tę sztukę. Ale uważam, że scenografię spokojnie moglibyśmy urozmaicić. I nie chodzi o to, że ta jest zła, nie trafiona. Ale bardzo dobrze jest móc porównać różne wersje tego samego spektaklu. Choć obawiam się, że pozwolenia na to nie dostaliśmy ze względu na obawy, że będziemy mieli po prostu lepiej.

Niestety, niektóre piosenki były i są monotematyczne. Ile można śpiewać, że on jest taki piękny, i że obie go kochają. Z jednej strony scena rozciągnięta niczym w operze, żeby ludzie załapali akcję, a innej, ważniejsze rzeczy są często powiedziane raz, gdzieś mimochodem- i jak tego się nie wyłapie, można pogubić się w akcji.

Jednak brak akcji na scenie pozwalał przyjrzeć się temu, na co pozornie nie zwraca się uwagi, a właściwie scenografia i kostiumy bez tego obyć się nie mogą- oczywiście chodzi mi o światło. Pięknie zgrane z muzyką, czasem posiadające swój własny układ. Fajnie, że rozeta, która jest wyświetlana na środku nie jest tworzona poprzez jeden refletkor- dzięki temu każdy z jej „płatków” może się oddzielać i tworzyć cuda na scenie. Czasem jednak, i to na wszystkich spektaklach, światło drży. To są chyba te reflektory sterowane ręcznie i stąd ten brak stabilizacji- cóż, jesteśmy w teatrze, więc nie wszystko zawsze wychodzi perfekcyjnie.

Bardzo też podobała mi się gra kolorów, w szczególności w końcowych scenach. Czerwień i biel przeplatały się, symbolicznie wskazując dobro i zło. Najciekawszym momentem było zdecydowanie światło rzucane na księdza w trakcie piosenki „Księdzem być”- piosenka wykonana przy białym oświetleniu, które na koniec zostało przeplecione czerwonymi smugami, symbolicznie oddając jego jasną i ciemną stronę czynów.

Trochę przeszkadza mi brak pomyślunku przy tworzeniu spektaklu. Bo niby po co Esmeralda ma tak ogromną klatkę? 3 piętra- jak dla księżniczki! Problem w tym, że wszystko dzieje się na parterze, a dwa wyższe tylko „wyglądają”. Po co tak? Ale numerem jeden jest przekazanie gwizdka przez Quasimodo do rąk Esmeraldy, aby mogła zawiadomić go, gdy będzie w niebezpieczeństwie. Wychodzi na to, że zabrakło jej oddechu aby zagwizdać, bo poza tą sceną gwizdek się już nie pojawił. I gdzie zasada, że jeśli na scenie jest broń, to ona wystrzeli?

Dodatkowo zawsze mam obawy, kiedy w płóciennej torbie/worku na takich cieniutkich ramiączkach wieszają poetę/ Nie wiem z czego to jest uszyte, ale mam nadzieję, że to któregoś razu nie zerwie się.

Coś, co z pewnością mi przeszkadzało to brak prawdziwej gdyńskiej obsady. Jak się okazało, pożyczone osoby i tak nie do końca radziły sobie w swoich rolach. Być może też występ na tak wielkiej scenie (właściwie największej w Polsce) przed tak ogromną publicznością był największym wyzwaniem z jakim się spotkali i jednak trema nie pozwoliła im do końca rozwinąć skrzydeł. Jak wiadomo, obsadę wybierał reżyser pierwowzoru. Castingi były mordercze, długie, i często bezskuteczne. I tak oto w końcu wyłonili garstkę aktorów, bo umówmy się, obsadowo ten spektakl jest malutki. Dziwnie ogląda się na naszej scenie zapożyczonych aktorów. Z takich zagrywek póki co słynęła ROMA, a teraz my idziemy tym tropem? Nie najlepiej to wróży. Całe szczęście we wrześniu wkroczy Wojciech Kościelniak i ponownie zobaczymy prawdziwy teatr Muzyczny na deskach.

Jako, że w spektaklu, wyjątkowo, bierze udział masa aktorów „zapożyczonych”- część nazwisk nie mówi mi nic. Bardzo szkoda, że teatr nie postarał się o opisy danych aktorów na stronie. Zakup programu również okazał się utrudniony, ponieważ były one sprzedawane wyłącznie na dole przy wejściu. Wygląda to tak- pani bileterka sprawdza bilety tłumom gości. Mamy dwa, lub trzy wejścia, na wpuszczenie ponad 1000 widzów. Więc nie bardzo chce człowiek przeszkadzać, kupować pomiędzy biletami ten program, bądź, nie daj Boże, wstrzymać kolejkę stworzoną z napierającego już tłumu. Liczyłam na taki zakup w przerwie- ale na górnym foyer pań z programami brak. Gdzie ten mały stoliczek? Gdzie stały punkt zakupu programów? Powstała piękna gablotka prezentująca wszystkie dostępne gadżety ze spektakli- ale nawet w niej, informacji o miejscu zakupu brak.

Ale chyba najpiękniejszą rzeczą, którą dostrzegłam w dzisiejszym spektaklu (28/09/2016) był dyr. Igor Michalski. Naprawdę przyjemnie było na niego spoglądać jak obserwuje akcję na scenie i oklaskuje swoich aktorów. Na bisie nawet pośpiewał! Fajnie, w końcu widzę, że jest częścią tego teatru, co oznacza jedynie, że dźwigamy się po burzliwych zmianach.

Tak więc zawitam pod koniec sezonu i zobaczę jak tak wyglądają sprawy na froncie.Przy okazji kolejnych odwiedzin tego spektaklu, trafiłam na dzieci wśród publiczności. Nie można jeszcze nazwać ich nawet wczesną młodzieżą. Bardzo zastanawiało mnie, jak one odbierają tę sztukę. I czy aby na pewno nauczyciel dobrze zrobił, zabierając taką młodocianą gromadkę na ten spektakl? Może jest widowiskowy, ale trudny. Nie napiszę, że brutalny, bo faktycznie takie morderstwa nie robią już na dzieciach wrażenia, ale nie sądzę, żeby przekaz był dla nich czytelny. Boję się, że jedna trudna sztuka może je zrazić do teatru na zawsze.Oczywiście wiadomo, że to dopiero rozgrzewka, i za parę miesięcy spektakl będzie o niebo lepszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz