Początek był mocny. Przy pianinie zasiadł K, R za to weszla wejściem między publicznością w żołnierskim hełmie (takim samym jaki miał Berger w Hair i aż się zastanawiałam czy to nie są jakieś nasze pozostałości). Szła z zawieszonym na sobie werblu. Wchodząc zostawiła mężczyźnie coś na nogach w barwach biało- czerwonych Z żołnierskim wyczuciem rytmu uderzała w instrument maszerując i śpiewając. Śpiewała zwrotkę Maanam- Kocham Cię, kochanie moje. Musiała przy tym zdzierżyć krzyki swojego jak się okazało rosyjskiego akompaniatora, który pilnował rytmu i czasem urozmaicał teksty piosenek jakimś wykpieniem. I dochodząc do refrenu zmieniało się wszystko. Scena się wyciemniała, zostawała nasza żołnierka śpiwając to mężczyzny któremu powierzyła flagę.Śpiewała do Polski z typowym Reniowym śpiewem na skraju płaczu. Było to coś w rodzaju "Ameryko" z Tanga, gdzie na refren wszystko zamierało.
/ Taak.. właśnie w tym momencie spektaklu uświadomiłam, że był taki, zajebisty spektakl. Którego też już nie ma. /
W kolejnej zwrotce Renia zmieniła rytm wybijany na werblu, ale większość została bez zmian. Jednak pod koniec refrenu nasz akompaniator się uniósł i podszedł do niej. Kazał podejść do pani z widowni. Musiała ją przytulić, bardzo mocno przytulić. I taka zapłakana wykonywała tę czynność. Następnie dostałą rozkaz pocałowania jej- więc pocałowala w ramię. Na koniec kazał jej pocałować ją w czoło, a gdy ta to uczyniła- powiedział, że gdyby kochała Polskę, nie całowałaby kobiety.
I tutaj zagadkaaaaa: kto był tą kobietą? :DDDDD
I wiecie co Wam powiem (bo wiem, że mam dwóch czytelników^^)? byłam zaskoczona, szalenie zaskoczona jej poziomem aktorskim. W ogóle przytulając ją nie czułam takiego napięcia międzymięśniowego. W ogóle przytuliła mnie, krzyczała, darła się, ale w objęciu była taka...spokojna. Na koniec tej części Renia zabrała w końcu flagę z ogromną czułością od mężczyzny, powiesiła za trzy żabki właściwie jak firankę i tak w tle nam towarzyszyła do końca. Wieszając ją mówiła do niej- jak matka do dziecka. Z czułością i spokojem tłumaczyła, ze tu będzie sobie tak wisiała a ona zaraz wróci.
Karnawał w Rio, czyli "Nie pytaj o Polskę" Republiki. Piosenka co najmniej dziwna. Wychodzi na scenę duet aktorów w Riowskich pióropuszach śpiewając w rytm wystukiwanych na djembie "dla pieniędzy". I w ogóle nie mogłam się ogarnąć w tej piosence, ponieważ tak głośno walili w te bębny, że myślałam, że już nigdy nie skończą już nie mówiąc o tym, że po prostu nic nie słyszałam z tekstu. Była w związku z tym za długa i za nudna. Choć przyznam, że robiło na mnie wrażenie umiejętność gry na tym wszystkim co tam mieli :)
Wesele. Stoi sobie Renia w cylindrze, Krzysztof w Welonie i wymuszają na nas zaśpiewanie "sto lat". mi się bardziej cisnęło "weselny klimat", ale publiczność trochę przymuszona odśpiewała jak przykazali. "Teraz już wiem"- Agnieszki Chylińskiej, było zaśpiewane właśnie w takim klimacie, w rytm regee. Renia przygrywała dalej na Djembie, Krzysztof tym razem sięgnął po Weltmastera. Śmiesznie wyglądały odwrócone role i... orgazmy odegrane na instrumentach- ponieważ Para Młoda postanowiła skonsumować związek po ślubie.
Irlandia- Kobranocki(?) Tu sama nie wiem. Czuje, że za bardzo mnie to przerosło. Albo za bardzo lubię oryginał? Nie wiem. O piosence się nie wypowiem. Ale pod koniec Renia w dłoniach cośtam wyciska i ma sztuczna krew na nich. I nie wiem w jakiej formie to coś miała w dłoniach, jednak gdy tak ekspresyjnie otworzyła dłonie wypadł z nich taki..glut. I leży sobie taki zakrwawiony glut. Renia ręce wyciera w komżę, a glut leży. i mnie bardzo drażnił, bo bałam się, że ktoś się na nim przewróci. Na szczęście przewidzieli to, więc na koniec renia zdejmuje bluzkę i krew w pośpiechu wyciera. Krew tak..ale glut jest glut. I został tak do końca. Ale nie wiem jak jest skonstruowana taka krew, ponieważ gdy Renia wytarła ręce nie było nic na dłoniah widać. Nawet lekkiego czerwonego pigmentu. A nie schodzili ze sceny, mogła wytrzec tylko ręce tyle, co na scenie. Ręce miała czyste. A glut leżał.
"Jednego serca"- Czesłąw Niemen- przeuroczo zafałszowane. Tak a'la "In L.A." w Fame. Nie pamiętam niestety nic więcej prócz tego, że tak podobnie zaśpiewała.
Rockowa Kapela- "Córeczko, wolałabym, żebyś była chłopcem"- tą piosenką budziła mnie mama zawsze do przedszkola, więc jakiś tam sentyment pozostał. Tym razem Renia rozczochrała włosy a Krzysztof zaś, włosy przyodział. Tak samo założyli skórzane marynarki, K miał tę z Grease T-birds :D. Nie bardzo jest się o czym wypowiadać...
Walka fortepianowa- Tu generalnie mogliśmy poobserwować jakimi wirtuozami są nasi aktorzy ponieważ rewelacyjnie sobie razili z grą na fortepianach. I najpierw jeden grał, później drugi kolejny utwór. I było tam parę utworów z mojej nieśmiertelnej czarnej Yamahy, i tak mi się miło zrobiło. Oczywiście to po prostu jakieś utwory klasyczne, ale mimo znajomości tych tytułów, zostaną one utworami z Yamahy. Brzmi trochę nudno ten cały opis, ale zdecydowanie nie było to nudne, gdy można było obserwować jeszcze ich mimową grę aktorską. Fajnym elementem było również zagranie przez Renię piosenki ludowej, kiedy już nie mogła wymyślić coby tu jeszcze zagrać.
Następnie płynnie z "love story" przeszli dodając po kolei, stopniowo po parę nut dochodząc do "Łono" z Domowych Melodii. Pierwszy raz piosenkę słyszałam, ale był to przepiękny utwór w wykonaniu Krzysztofa. Chyba osoby o imieniu Krzysztof powinny z założenia być zatrudniane w Muzycznym, bo są genialne. I od smutnej melodii, dzięki pocieszaniu Reni w refrenie udało się Krzystofowi rozweselić.
Kolejna piosenka również Domowych Melodii- "Chłopak" była piosenką która przeniosła mnie w czasie, do czasów Footlosa (ze względu na tytuł chyba) ale Renia również śpiewała na haju, i przypomniałam sobie Renię, którą pokochałam. Była już blisko krzyknięcia, że w L.A.spełniają się sny. Piosenka właśnie w takim klimacie- tu wesoła w refrenach, pełno brokatu i wszyscy szczęśliwi, a w zwrotce podniecenie całe opada i wszystko na skraju załamania. Cudowne- i to jest piosenka na którą poszłabym jeszcze z 50 razy. Dawno nie widziałam Reni takiej po prostu szczęśliwej na scenie- a taką ją loffciam całym serduszkiem.
Love will tear us apart- piosenka po angielsku, więc właściwie nikt nie skupia się na tekście i oczekuje po prostu czegoś "łał". Krzysztof siedzi przy fortepianie dalej, Renia śpiewa, wkracza później w publiczność, i nikt jej nie widzi. Siedząc w pierwszym rzędzie nie byłam w stanie nawet zobaczyć czy po prostu siedzi sobie na schodkach i śpiewa, czy np.do kogoś gra. Później stało się coś gorszego-Renia wzięła drugi mikrofon, do ręki. Pierwszy co prawda pozostał w statywie, ale nie mogło to oznaczać niczego dobrego. Zamarłam. Piosenka byla tak mega spokojna, ze żaden głos z tłumu Cię nie uratuje. Później z tego spokoju weszliśmy w Gospel- i oczywiście było "razem!", "jeszcze raz", "a teraz na głosy", "poproszę światło na widownię". Siedziałam nieruchomo, jak w momencie, gdy liczyłam, że siedząc w ten sposób Ostrowski mnie nie zobaczy w aucie. Nie zobaczył (bo nie był to on, ale to naprawdę szczegół w tym momencie)- więc działa. Renia miała twardy orzech do zgryzienia, bo publiczność była bardzo oporna- wcześniej nie wszyscy klaskali, więc nie było najlepiej. Na szczęście Renia to Renia i udało jej się wszystkich rozruszać. Właściwie nawet ludzie, którzy z trudem tupali nogą nagle otwierali usta najszerzej jak potrafili. Aha! I okazało się, że mikrofon "ręczny" i na statywie były ustawione na różny rodzaj śpiewania. Ten na statywie Rozdzielał głos Reni na parę głosów, więc zamykając oczy widzieliśmy trzy grube murzynki śpiewające gospel. Wyszło wspaniale, tak jak na koncertach Gospelowych albo nawet i lepiej :)
Piosenka żebraków- Jesteś lekiem na całe zło- Krystyny Prońko. Przez gospel wzlecieliśmy do gwiazd tylko po to, żeby tak boleśnie spać na ziemię. Ale od początku. Na scenie widzimy dwóch robotniko/żebraków. Renia na schodkach stawia metalowy kubeczek i czeka, aż ktoś wrzuci monety. Na słuch wie, że nie wiele jest wrzucone (bo papierowe tak nie stukają), więc czeka aż uzbiera się pokaźniejsza sumka. Postanawiają zaczęć grać, żeby w końcu coś uzbierać, Krzysztof na akordeonie, Renia na małym akordeonie, podobnym trochę do heligonki, ale heligonka to nie była. Wraz z rozpoczęciem piosenki skończyła się właściwie cała komediowość tej scenki, mimo że "podkład" był grany zupełnie inaczej, coś a'la Ameliai początkowo wpisywał uśmiech na twarz. Piosenka o tragicznej miłości właściwie. Najpierw ON jest cudowny, najlepszy lek na całe zło. W drugiej zwrotce zaczyna się wszystko odwracać, mimo, że tekstnie uległ zmianie ani trochę. Samo aktorskie ogranie tego bylo po prostu świetnie dopracowane. Wszystko zmienia się w ironię. "Oto cały Ty" wyśpiewane w refrenie wręcz z obrzydzeniem do jego postaci. Wszystko jeszcze podsyca glupkowaty śmiech Krzysztofa, któremu miałam ochotę tak przyjebać, żeby się zamknął i ją w końcu zostawił, bo mnie wkurwiał na maksa i czułąm, że muszę ją obronić. Im bardziej piosenka się kończyła tym mniej siły miała w sobie Renia, śpiewając coraz bardziej zachrypniętym głosem, coraz ciszej, nie w rytmie, aż w końcu opuszczała wyrazy. Na koniec wraz z akordeonem śpiewali zwykłe "la la la" z tym, że Krzysztof dalej się przy tym wydurniał, a Renia resztką sił kończyłą tę piosenkę. I tu tak samo jak z "seksem dla opornych" wszyscy widzieli w tym świetną farsę a ja skrywałam swoje łzy i miałam ochotę zabrać ją do lepszego świata, bez tych wszystkich debili.
Zmiana sceny, i tak samo, gdy na Lalce rozlegają się oklaski, ja nie czułam się na kolejną część gotowa. Kolejnym utworem było "Je t'aime moi non plus" początkowo grane tradycyjnie na elektrycznych organach przy których usiadł Krzysztof. Miał przed sobą na statywie mikrofon, który nie chciał współpracować. Co miał przerwę i mógł go ręką do siebie jednak przybliżyć, ten jakby był ciągnięty za żyłkę obracał się o 180 stopni i nie mial zamiaru mu służyć. W końcu oparł go sobie między brodą a nosem i w momencie gdy Renia śpiewała- on tak z tym mikrofonem w raczej nie wygodnej pozycji, wisiał. Pozwoliła mi to zapomnieć o poprzedniej piosence bardzo szybko.. Piosenka okazała się nie typowa- o ile która kolwiek mogłaby być uznana za typową- to ta była najdalej od oryginału. BYła bowiem śpiewana w języku kaszubskim. I tutaj wychodzi moja słąba znajomość Kaszubskiej kultury ponieważ nie wiem do kogo (czego) śpiewała Renia. To było coś jej wzrostu. Na brzuchy miało coś ala skrzypce, dwie struny ze sznurka, twarz, kapelusz i jakieś dzyndzelki. I Renia śpiewała piosenkę do niego właśnie.W końcu do głosu dochodzi mężczyzna. A głosowi mężczyzny pomogła pani zza kulis, która przytrzymywała K. mikrofon. Coś chyba jeszcze poszło nie tak, ponieważ Renia za mocno zwijała się ze śmiechu ;) Wyszło to genialnie! Później jeszcze była scena miłosna. Renia podciągnęła koszulkę śpiewając z nami "to je kruci, to je dłużi..." kładąc swojego wybranka na zemi i podskakując w rytm rapu na wysokości części ciała strategicznej dla tego typu wydarzeń. Następną część piosenki wykonywał on, gdy Renia wylądowała mu kroczem na twarzy ( mieli spodnie, więc nie był to performens) śpiewał akurat "to są basy, to są skrzypce, a to chyba macica". Rozłożyło to piosenkę na kolana i myślę, że każdy kto to zobaczył i pojedzie na Kaszuby będzie miał tylko jedno wspomnienie.
"Killing me softly"- piosenka wykonana w typowo arabskiej aranżacji i trochę stereotypowa. Gdy tylko to uslyszałam, już wiedziałam jaki będzie koniec. WIęc przychodzi Renia ubrana na czarno, przed sobą kładzie czarną szmatkę i się pochyla w modlitwie. Robi to naprawdę tak, jakby była wyznawcą innej wiary. Przypina sobie w końcu dynamity wzdłuż brzucha i wybucha. Tak sztampowe, że nie chce mi się nic pisać, chociaż samo uzyskanie "tureckiego" klimatu było udane.
aktualizacja- listopad 2015r. zaraz po zamachach w Paryżu. Miałam okazję ponownie zobaczyć spektakl i moje odczucia diametralnie przy wielu piosenkach się różniły. Największe wrażenie zrobiła właśnie na mnie ta piosenka- piosenka, którą znałam. Renia przeżegnała się na parę różnych religijnych sposobów. Odśpiewała utwór. A tuż przede mną parę dziewcząt zakładało na głowy chusty. Dosłownie wpadłam w panikę. Takie teraz czasy, że nie wiadomo co komu wpadnie do głowy. A co, jeśli one sa w zmowie, i będzie grupowe samobójstwo? Bo jak inaczej wytłumaczyć te chusty. Renia wyciąga pas szahida, a ja pogodzona z tym, że znalazłam się w nieodpowiednim czasie i miejscu, zaczynam się żegnać z życiem. Ostatecznie, jak powszechnie wiadomo zamachu nie było.
A te chusty? To były uczennice Reni,które tuż przed koncertem brały udział w warsztatach i szybko przebrały się za zakonnice.
Na koniec zaśpiewali "Miłość ci wszystko wybaczy" które było właściwie początkiem do medley'a z wszystkich piosenek wykorzystanych w spektaklu. Fajne przypomnienie, aczkolwiek wykorzystałabym to do bisów. Ale podobało mi się, gdy Wojciechowski znowu po żydowsku zawodził "Manicuire! Manicuire! Manicuire! 60 groszy!" i tak mi się tęskno zrobiło do Balu w operze z którego był to cytat. Uwielbiam takie smaczki w spektaklach i czasem żałuję, że inni nie mogą się tym tak jarać, jak ja.
Na sam samiuteńki koniec K i R już wychodzą i podświetla się radio, z którego leci piosenka Rammstaina "Amerika" z fragmentem "This is not a love song". I to spowodowało zamknięcie spektaklu. Tylko ja wciąż nie wiedziałam czego zakończeniem to jest. Bardzo nie spójne to wszystko było do tego stopnia, że właściwie nie szukałam nawet sensu w tym wszystkim.
KONIEC.
Co mi przeszkadzało? Brak ciągłości to przede wszystkim jak i pustki pomiędzy utworami. Ale czasem była zdecydowanie za głośno muzyka w stosunku do śpiewu Reni. Wojciechowski nie śpiewał prawie wcale a lubię jak on śpiewa :). I trzeba powiedzieć, że Renia nie była w formie. Nie wyciągała góry zupełnie. Zamierał jej głos. A jednak mimo swojego skrzypienia przecież śpiewała i górę. Więc jak ktoś zarzuca, że nie potrafi śpiewać, to odpowiadam. Potrafi, tylko jej nie wychodziło czasem ;)
----
Zawsze się zastanawiałam co by było gdyby zwykły widz zabrał się za zrobienie spektaklu. Ma dobrych aktorów i wie, że zrobi to najlepiej więc pobawi się w reżysera. Zasiada na krzesełku i mówi ty w prawo, ona w lewo. I co w związku z tym może nam z tego wszystkiego wyjść. I otóż dziś otrzymałam odpowiedź. Efektem takiego pokazu mamy zbicie paru (parunastu?)scenek wcale ze sobą nie połączonych. A szkoda, bo gdyby to dopracować, mogłoby być świetnym materiałem.
Ale znalazłam za to fajny komentarz na Trójmieście odnośnie recenzji mojego kochanego Pana Łukasza:
"Zresztą taka to już przypadłość, że czasem trudno napisać "nie wiem o co chodzi i o czym to jest, nie rozumiem" Bezpieczniej jest napisać "Ukryte znaczenia, niuanse, miłość do ojczyzny".
Tak właśnie było! Niezrozumiale. Chociaż nie. To chyba była miłość do Ojczyzny.