SPEKTAKL: 1/10
REŻYSERIA: 3/10
SCENOGRAFIA: 5/10
Komu polecam?
Największemu wrogowi! Czytasz to? Załatwię Ci wejściówkę!!!
Przedstawienie Warszawskiego teatru Capitol odwiedziło gościnnie
Gdynię- odwiedziłam je i ja. Jak na spektakl gościnny przystało, muszą
być "nazwiska" bo bez nich bilety nie zostaną sprzedane w komplecie.
Była więc Joanna Brodzik i Daria Widawska, których nigdy nie miałam
możliwości zobaczyć na scenie. Co zaskakujące- bilety nie zostały
sprzedane nawet w pół komplecie i zastanawia mnie czy to kwestia ceny
(70 i 90 zł- jedne z tańszych biletów na gościnny jaki widziałam) czy
innych spraw około spektaklowo- impresaryjnych.
A teraz do rzeczy.
Fabuła.
Powiedziałabym, że banalna. Czasem wplatali wątki, które nie były
zupełnie potrzebne co tylko spowalniało i wyciągało spektakl do maximum.
Ale od początku... Spektakl rozpoczyna się w akademiku, widzimy 3 różne od siebie dziewczyny, poznajemy bohaterki. Szybko się dowiadujemy, że Di jest lesbijką, Rose prostą, wiejską dziewczyną, Viv zaś kocha modę i jej poświęca każdą chwilę na pisanie esejów na różne tematy z tej dziedziny. Na akademickim korytarzu dziewczyny się zapoznają- Rose polubiła Di, jednak zdecydowanie do gustu jej nie przypadła jej koleżanka- Viv. Później oczywiście są przyjaciółkami na śmierć i życie. Zamieszkają w mieszkaniu zakupionym przez prawie ojczyma Rose, jakoś sobie ukłądają swoje życie. Poznajemy wtedy bohaterki szerzej. Właściwie jeśli chodzi o Di i Viv- one wciąż podtrzymują swoje upodobania wspominając o nich w luźnych rozmowach, jednak Rose okazuje się nie być grzeczną dziewczynką, która uwielbia stać w kuchni i gotować dla całej studenckiej rodziny. Jej hobby to zaliczanie sporej ilości facetów w niezbyt długim okresie. Oczywiście ze sto razy musi przejść się po scenie nie mogąc złączyć nóg i chłodząc się tu i ówdzie, bo cholera jasna bez seksu i przekleństw nie ma spektaklu! Już trochę znamy bohaterki.. mija jakieś 30 minut.. I tak się zastanawiam, gdzie jest jakaś fabuła! No ale lecimy dalej. Dziewczyny urządzają mieszkanie, wybierają się nawet na imprezę. Kolejny drętwy wątek- 3 stojące babki udające, że świetnie bawią się na scenie- litości! Jedyne co mnie w tym zaciekawiło to przebranie- każda z aktorek na swoje ubranie założyła szlafroko-sukienkę i jakąś perukę na włosy. Joanna Brodzik włożyła taką kolorową, trochę punkową czuprynę i w tym momencie stanęła mi przed oczami scena z "Jasnych Błękitnych okien" gdzie między przerzutami właśnie Brodzikowa idzie w podobnej peruce na imprezę i parę scen później umiera. Dobra, to takie moje skojarzenie i syndrom dr Lubicza, który już nim wiecznie pozostanie. Ale od tej sceny przestałam już się "dobrze bawić", bo czułam, ze ktoś zaraz umrze i wkurzali mnie ludzie śmiejący się wokół. Po imprezie w domu nasza lesbijka Di zostaje zgwałcona, Viv dostaje propozycję wyjazdu do NY aby rozwijać sie bardziej w branży modowej, Rose zaś okazuje się być w ciąży. Można powiedziec, że każdej z nich świat się odwrócił do góry nogami. Można było wątki fajnie pociągnąć, urozmaicić. Ale nie... Właściwie tak jak w jednej scenie Di jest gwałcona, w kolejnej idzie na terapię i już jest wszystko w porządku. Rose jedzie do mamy chorej na depresję ( wspomniane 10 razy w spektaklu, też nic nie wnosi do niego) żeby powiedzieć o ciąży, następnie rodzi bliźnięta japońskie i ledwo sobie radzi. Viv rozwija swoją karierę, zaprasza nawet swoje przyjaciółki na wernisaż(?) i opowiadają sobie szczegółowo co u nich w życiu się wydarzyło. Rose stwierdza, że wyjdzie za kolesia który się wokół niej kręci- a przyjaciółki mają na ślubie przemówić.
Ale od początku... Spektakl rozpoczyna się w akademiku, widzimy 3 różne od siebie dziewczyny, poznajemy bohaterki. Szybko się dowiadujemy, że Di jest lesbijką, Rose prostą, wiejską dziewczyną, Viv zaś kocha modę i jej poświęca każdą chwilę na pisanie esejów na różne tematy z tej dziedziny. Na akademickim korytarzu dziewczyny się zapoznają- Rose polubiła Di, jednak zdecydowanie do gustu jej nie przypadła jej koleżanka- Viv. Później oczywiście są przyjaciółkami na śmierć i życie. Zamieszkają w mieszkaniu zakupionym przez prawie ojczyma Rose, jakoś sobie ukłądają swoje życie. Poznajemy wtedy bohaterki szerzej. Właściwie jeśli chodzi o Di i Viv- one wciąż podtrzymują swoje upodobania wspominając o nich w luźnych rozmowach, jednak Rose okazuje się nie być grzeczną dziewczynką, która uwielbia stać w kuchni i gotować dla całej studenckiej rodziny. Jej hobby to zaliczanie sporej ilości facetów w niezbyt długim okresie. Oczywiście ze sto razy musi przejść się po scenie nie mogąc złączyć nóg i chłodząc się tu i ówdzie, bo cholera jasna bez seksu i przekleństw nie ma spektaklu! Już trochę znamy bohaterki.. mija jakieś 30 minut.. I tak się zastanawiam, gdzie jest jakaś fabuła! No ale lecimy dalej. Dziewczyny urządzają mieszkanie, wybierają się nawet na imprezę. Kolejny drętwy wątek- 3 stojące babki udające, że świetnie bawią się na scenie- litości! Jedyne co mnie w tym zaciekawiło to przebranie- każda z aktorek na swoje ubranie założyła szlafroko-sukienkę i jakąś perukę na włosy. Joanna Brodzik włożyła taką kolorową, trochę punkową czuprynę i w tym momencie stanęła mi przed oczami scena z "Jasnych Błękitnych okien" gdzie między przerzutami właśnie Brodzikowa idzie w podobnej peruce na imprezę i parę scen później umiera. Dobra, to takie moje skojarzenie i syndrom dr Lubicza, który już nim wiecznie pozostanie. Ale od tej sceny przestałam już się "dobrze bawić", bo czułam, ze ktoś zaraz umrze i wkurzali mnie ludzie śmiejący się wokół. Po imprezie w domu nasza lesbijka Di zostaje zgwałcona, Viv dostaje propozycję wyjazdu do NY aby rozwijać sie bardziej w branży modowej, Rose zaś okazuje się być w ciąży. Można powiedziec, że każdej z nich świat się odwrócił do góry nogami. Można było wątki fajnie pociągnąć, urozmaicić. Ale nie... Właściwie tak jak w jednej scenie Di jest gwałcona, w kolejnej idzie na terapię i już jest wszystko w porządku. Rose jedzie do mamy chorej na depresję ( wspomniane 10 razy w spektaklu, też nic nie wnosi do niego) żeby powiedzieć o ciąży, następnie rodzi bliźnięta japońskie i ledwo sobie radzi. Viv rozwija swoją karierę, zaprasza nawet swoje przyjaciółki na wernisaż(?) i opowiadają sobie szczegółowo co u nich w życiu się wydarzyło. Rose stwierdza, że wyjdzie za kolesia który się wokół niej kręci- a przyjaciółki mają na ślubie przemówić.
I uwaga,
scena chyba jedyna, która mi się podobała, choć byłą oczywista od
samego początku. Więc tak- na scenie kanapa i obraz zostają pokryte
czarną płachtą materiału. Oświetlenie sceny też dość nie jasne, wręcz
mroczne. Punktowe światło na scenę oraz przemawiającą jako pierwszą Di
nie jest też zbyt mocno kontrastowe. Więc właściwie każdy,kto choć
trochę myśli, może się domyślić, że coś tu jest nie tak. Di zaczyna
przemowę a'la przemówienie na ślubie, kończy mową pogrzebową. Okazuje
się, że Rose przechodząc przez pasy została śmiertelnie potrącona.
I TU BYŁ IDEALNY MOMENT NA ZAKOŃCZENIE SPEKTAKLU, jednak nie nastąpił...Myślałam, że umrę z głodu, a świadomość jechania na cheesburgera po spektaklu nie pozawlała mi się skupiać na dlaszej fabule. Nie pomagało również chrapanie pana po mojej prawicy i świadomość, że pan po mojej lewicy też już ogląda spektakl przez zamknięte powieki.
Z trzech muszkieterek zostaja już tylko dwie, chwilę później okazuje się że Viv życie nie jest takie cudowne jak jej się wydawało, a Di ma raka i przerzuty (wiedziałam!!!! :D ). Oczywiście nie było to tak w skrócie powiedziane. trawało całą wieczność. Tak samo jak niezasłużone oklaski.
I TU BYŁ IDEALNY MOMENT NA ZAKOŃCZENIE SPEKTAKLU, jednak nie nastąpił...Myślałam, że umrę z głodu, a świadomość jechania na cheesburgera po spektaklu nie pozawlała mi się skupiać na dlaszej fabule. Nie pomagało również chrapanie pana po mojej prawicy i świadomość, że pan po mojej lewicy też już ogląda spektakl przez zamknięte powieki.
Z trzech muszkieterek zostaja już tylko dwie, chwilę później okazuje się że Viv życie nie jest takie cudowne jak jej się wydawało, a Di ma raka i przerzuty (wiedziałam!!!! :D ). Oczywiście nie było to tak w skrócie powiedziane. trawało całą wieczność. Tak samo jak niezasłużone oklaski.
No dobra, nie było tak źle,
zawesze jeden spektakl więcej widziałam, parę godzin spędzonych w
muzycznym to też coś! Nie mniej jednak wkurza mnie, że wystarczą
"nazwiska" na scenie, i spektakl może być bylejaki. I jeszcze jedno, co
mnie wkurza, to to, że ludzie są po prostu głupi. I to, że idą do teatru
nie oznacza, że im IQ podskoczy do góry. Pisałam juz o tym przy okazji
seksu dla opornych, ale tu też było małe potwierdzenie tego. Otóż po
scenie pogrzebowej dziewczyny przepełnione żalem rozmawiają o życiu Rose
i schodzą na temat faceta jej matki. Pijana Viv wykrzykuje w jego
kierunku, że był "chujem". I w tym momencie scena z której wręcz wylewał
się smutek i żal, dla niektórych stała się sceną zabawną, ponieważ padło
na scenie przekleństwo! No faktycznie, jesteśmy zabawnym narodem...
"Trzy przyjaciółki na scenie i w życiu prywatnym. Studenckie życie, pierwsze miłości, wariackie decyzje. Jak wpływają na ich dalsze życie? Wyjątkowa okazja aby zerknąć "od kuchni" na relacje bratnich dusz na scenie. Kobiet nieprzeciętnych, zabawnych i ciekawych życia. Codzienność ale bez rutyny. Historie pełne śmiechu i wzruszeń. Poruszający, zabawny i bogaty w emocje spektakl o towarzyszkach życia na dobre i złe."
Czytając
ten opis, zastanawiam się, czy byłam na tym samym spektaklu.. Nie wiem
gdzie pełnia śmiechu i wzruszeń.. Ale ponoć niektórym się podobało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz