czwartek, 4 sierpnia 2016

SHREK, Teatr Muzyczny w Gdyni. URYWKI (2014r.)

SPEKTAKL: 10/10
REŻYSERIA: 10/10
SCENOGRAFIA: 11/10

Komu polecam?
Dorosłym, ewentualnie dorosłym z dziećmi. Przypomnijcie sobie czym jest piękny przyjazny świat. Bez problemów i wad.


Prawie cztery lata temu Maciej Korwin powiedział, że w naszym teatrze zostanie wystawiony Shrek. Wcale nie byłam z tego powodu szczęśliwa, zwłaszcza że oznaczało to przesunięcie premiery Złego na rzecz jakiegoś komercyjnego badziewia. No ale Broadway zaproponował- grzech odmówić wiec trzeba było podnieść rękawicę i zapoznać się librettem, zanim zacznie się narzekać- lub żeby chociaż zebrać argumenty na nie. I tak też słuchałam w tramwaju warszawskim ścieżki dźwiękowej- która w momencie uwertury mnie wciągnęła jak w jakiś magiczny świat. Część piosenek przeskakiwałam, za to niektóre odtwarzałam w kółko. Okazało się, że Shreka i Warszawę da się lubić. 

Zastanawiam się ile razy widziałam Shreka.. Zastanawiałam się nad tym długo i nie wiem czy ta ilość jest liczona w  rzędzie jednostek czy dziesiątek. Pewne jest to, że potrzebowałam trzech lat, żeby ten spektakl pokochać. Zobaczyć szczegóły, których nie dostrzegałam- docenić grę aktorską a przede wszystkim zmiany, które poprzez ewolucję spektaklu powstały. Zauważyłam też, że w końcu nie mam problemu z tym, że spektakl jest śpiewany po polsku, co niestety wcześniej mnie irytowało z racji znajomości angielskiej wersji. Może dzięki temu właśnie zobaczyłam jak dobrze bawią się tu słowami?
Ale od początku...

Big Bright Beautiful World
Uwielbiam moment kiedy kończy się uwertura, zaczynają ruszać się drzewa w takt muzyki a światła przy tym świetnie współgrają. Ale zawsze ogromnym szokiem, wcale nie pozytywnym, jest moment pojawienia się małego Shreka wraz z rodzicami. Wiem jesteśmy w teatrze, ale sa bardzo sztucznie zrobieni i to wytrąca mnie chwilowo z bajkowego świata. Na szczęście mały Shrek i rodzice nie stoją na scenie wiecznie, więc szybko pojawia się ten SHREK.

 Tym razem miałam okazję zobaczyć w jego roli Łukasza Dziedzica- i mam nadzieję, że już do końca wystawiania tego tytułu własnie jego będę na tym spektaklu widywać odgrywającego te postać./ BARDZO się cieszę że Dziad ma główną rolę. Jednak od czasów Franka za wiele nie miał czego tu pokazać i nic dziwnego, że musiał tułać się po jakichś Zaolziach- mam mowy ulubiony wyraz/. Więc pojawia nam się Shrekodziad i pierwsze co się rzuca to jego chudziutkie nóżki! Za moich czasów nie był chuderlawy, jednak puszystość kostiumu zrobiła efekt powiększający od pasa w górę, a nogi pozostały "własne"- mogliby to dopracować, ale.. czepiam się. 

...pojawia ten  się Shrek! Zaczyna śpiewać i już wiem, ze to jest odpowiedni aktor na odpowiednim miejscu. Wyskakuje z toalety krzycząc "gdzieś mam ten wasz przyjazny świat" i widzę w nim Javerta, który faktycznie tak jak mówi- tak jest. Pasowało to do tej postaci zwłaszcza gdy straszył mieszczan. I tak chodzi, straszy- obłęd w oczach. Po czym dociera do swojego odludzia i.. wrzuca na luz. Dziad- Shrek zaczyna tańczyć w różnych stylach, podśpiewywać i podskakiwać wesoło. Widząc Dziedzica w roli Perczyka faktycznie miałam wrażenie, że jest bardziej wyluzowany na scenie, ale to co się działo tu- było niesamowite. Wcześniej widziałam Ostrowskiego i Westera. U nich miałam to samo wrażenie- spektakl fajny, ale postać Shreka beznadziejna. Widać było, że nie dają rady się w tym kostiumie po prostu poruszać. Dziad kostiumu nie odczuwał wcale a wcale- dodatkowo potrafił zupełnie na luzie tańczyć. Dodatkowo nie miał problemu z wyciąganiem końcówek, z którymi panowie wcześniej sobie nie radzili. 

Scenę zakończył słowami "noo to teraz na ropuszki" i gestem sugerował, co to za ropuszki- wszyscy dorośli panowie nie ukrywali swojego śmiechu;)

Story Of My Life- jedną ze świnek był Baca. On zdecydowanie może powiedzieć że praca jest dla niego przyjemnością a nie przykrym obowiązkiem- niczym Ola Meller skradał mi wszystkie zbiorówki. W chóralnym odśpiewaniu "odmień nasz zły los" bardzo mi się spodobało zapełnienie sceny. Po prawej stronie stał cały tłum wyrzutków po lewej zaś siedział Wilk okrutnie zły (Sasha) i melorecytował wyraz LOS. Był przecudowny i mimo że tylko siedział (choć dynamicznie) na krześle, to nie sposób było na niego nie patrzeć. Nie wiem czemu ale lubię jak aktorzy na scenie właśnie w ten sposób się ustawiają.

Tuż przed spotkaniem Osła (K. Wojciechowski )- czyli szukając zamku, Dziad mówił- i przypomniało mi się, że on sepleni. Przypomniało mi się nie dlatego, że zaczęłam wspominać nasz wspólny powrót do Gdańska i tę upojną noc.. On po prostu stal i seplenił na scenie tak strasznie, i nie wiem jak wielkie trzeba mieć znajomości, żeby mimo wszystko zostać aktorem.
Don't Let Me Go- Zawsze w tej scenie było tak, że Osioł biegał, skakał, błagał, żądał- a Shrek chodził od lewej do prawej kieszeni nie mogąc znaleźć miejsca. Tym razem właściwie odpychanie Osła przez  Shreka było tak świetnie ograne, że właściwie to była jego scena. Pierwszy raz miałam wrażenie, że to Shrek ma większe ADHD niż Osioł. I w sumie chyba nie tak powinno być- ale mi się podobalo :)

I Know It's Today-  niegdyś moja ulubiona piosenka- tym razem wypadła najgorzej. Może dlatego, że jednak nie przepadam za Fioneczką  na którą tym razem trafiłam. Tym razem była wnuczka dyrygenta, której to śpiewanie nie bardzo jednak wychodzi. Do tego, malutka (6cioletnia) Fioneczka zaczęła dojrzewać i jej biust widoczny pod sukienką już odejmował jej uroku i nie bardzo wiarygodnie wyglądała siedząc z misiem na kolanach. Fionka nigdy mnie nie porywała, ale na koniec weszła ONA- Fiona Smukowa! Nigdy jeszcze jej nie widziałam w tej roli! Jaka ona była cudna! Zakochałam się!

Travel Song- Jedna z moich ulubionych piosenek- i do dziś nie rozumiem, czemu jej na West Endzie nie wprowadzili w spektakl. Długa droga przebyta przez panów-

Who I'd Be- tu uwaga szok! Tyle razy na spektaklu byłam, tyle wersji słuchałam, a tu niespodzianka! Początek to są jakieś dwa-trzy takty, tak powiązane z



  "Bring him home". Aż dziwne, że na fali uwielbienia Nędzników nie zauważyłam tego!
Uwielbiam tę piosenkę. Chyba dla niej ( i jeszcze "zerwalem kwiatek") warto się pojawić na tym spektaklu. Właściwie jest za każdym razem inna- zależy w jakim etapie życia się ją ogląda. Czasem jest pesymistyczna do bólu. Czasem daje cień nadziei. 

Zdecydownaie jest to spektakl dla dorosłych. Naprawdę, nie sądzę, żeby dzieciom się mógł podobać- jest zupełnie inny niż bajka- w dodatku używają tu trudnych wyrazów- które z dzieci wie co to linie demarkacji czy impas...
Zauważyłam też tym razem wiele "ludzkich" cech nadanych bohaterom, ale nie takich oczywistych: Shrek-mężczyzna-silny, Fiona-kobieta-delikatna. Te relacje były tak zmienne i w pewnym momencie wydawało nam się, że w tym spektaklu jesteśmy Osłem, później Fioną na Shreku kończąc.

Mam wrażenie,ze cała obsada, choć w dużej mierze wymieniona- zaczęła się spektaklem wreszcie bawić. Dotarli do etapu, że żadna wpadka raczej ich już nie zaskoczy i dadzą radę to ograć jakkolwiek to pójdzie. Efektem tego jest bardziej zapełniona scena i smaczki,które można wyłapywać.

Zastanawia mnie, czemu Korwin nie wybrał od razu Łukasza do obsady. Początkowo sobie przypomniałam, ze to był okres Nędzników na których wypadało, żeby jako pierwsza obsada się pojawiał. Jednak przecież grał Farquada, więc na miejscu był.


zdjęcia pochodzą ze strony Teatru Muzycznego 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz